Justin nigdy nie podejrzewał, że nastąpi w jego życiu taki moment, kiedy wypowiedziane przez niego słowa, odbiją się o cztery ściany i nie trafią do żadnego odbiorcy. Nawet programy telewizyjne, które z początku miały odpędzać od chłopaka wyobcowanie, zaczęły irytować go wygłaszaniem wyssanych z palca stereotypów, mówiących o spędzaniu świąt w towarzystwie najbliższych osób. Przecież on odgórnie został skazany na samotność. I choć próbował sobie radzić, najlepiej czuł się siedząc wygodnie w fotelu, z butelką whisky. Jak zawsze pił po ciemku żeby nikt nie widział. Gdyby ktoś tu jeszcze był, prychnął szatyn, upijając do końca piątą szklankę, mieniącej się na złoto cieczy.
Zamglony wzrok chłopaka powędrował na wiszący na ścianie, drewniany zegar. Dochodziła piąta, co oznaczało, że Nowojorczycy rozpoczęli już wigilijną wieczerzę. Pewnie dlatego Janet, po raz pierwszy od tygodnia odpuściła i zaprzestała natrętnym wydzwanianiem do Biebera, który zacięcie ignorował każde połączenie. Nie potrafił już z nią porozmawiać, choć zdawał sobie sprawę, że tylko pogrąży się ukrywając wyjazd na poligon i wszystkie inne niedawne doświadczenia.
- Wesołych Świąt, frajerze- z niesmakiem wepchnął do ust kawałek kupionej szarlotki. Była wstrętna, tak jak reszta fabrycznych wyrobów, mających przynajmniej w małym stopniu przypominać wigilijne potrawy.
Zacisnąwszy usta w wąską linię, rozejrzał się po nieoświetlonym salonie. Kontury mebli, wirowały mu przed oczyma, a cisza powoli zaczynała świszczeć w uszach. Był już wstawiony i tylko czekał na odwiedziny Jamie. Wiedział, że się pojawi... Chyba właśnie to było powodem upijania się na umór. Nieopisywalna potrzeba ujrzenia jej nieskazitelnej twarzy, która coraz rzadziej zajmowała myśli Justina. Czasami miewał momenty, kiedy nie mógł sobie przypomnieć wyglądu ukochanej brunetki. Zerkał wtedy ze strachem do małej przegródki w portfelu, gdzie było utknięte jej zdjęcie.
Wypiwszy do końca Jack Daniels'a, szatyn podniósł się z fotela i chwiejnym krokiem ruszył do kuchni w celu nabycia kolejnego trunku. Otworzywszy bezmyślnie szufladę ze sztućcami, niepewnie podniósł plastikową skrzyneczkę pod którą leżała biała koperta zaadresowana jego imieniem. Zdaje się, że ten moment był jednym z najbardziej odpowiednich na odczytanie drugiego z pożegnalnych listów Jamie. Co więcej, prośby zawarte w poprzednim spisie, zostały ostatecznie wykonane parę dni wcześniej.
Wzdychając głośno, zgarnął pod pachę butelkę Jim Beam'a i ostrożnie skierował się w stronę salonu, nie chcąc uderzyć się o kant mebli, które mijał w ciemności. Kiedy do uszu chłopaka, dobiegł niespodziewany głos dzwonka, ten zaklął cicho pod nosem i niechętnie zmienił swój kurs w kierunku drzwi, wciąż zastanawiając się po drodze, czy nie byłoby lepiej, gdyby po prostu udawał, że nie ma go w domu.
- To ty?- bąknął zdziwiony, raptownie chowając kopertę do tylnej kieszeni w spodniach.
- Tylko na takie powitanie Cię stać?- prychnęła wściekła dziewczyna. Dopiero po chwili Bieber dostrzegł zmiany w jej wyglądzie. Idealnie proste, platynowe włosy, delikatniejszy i mniej wyzywający niż zwykle makijaż. Była taka, jaka powinna być każda kobieta. Po prostu naturalna. - I co? Znowu nic nie powiesz? Lepiej wejdź do swojej ciemnej nory i ucieknij od rozmowy, tak jak profesjonalnie zachowałeś się ostatnio- syknęła złośliwie, wyrywając Justina z chwilowego transu.
- Jak wolisz, jednak sądzę, że powinniśmy pogadać...- niepewny bełkot wydobył się z jego ust.
Kiedy szatyn wprowadził dziewczynę do mieszkania i upewnił się, że jej jedynym bagażem była malutka walizeczka stojąca na wycieraczce, wtargał ją na hall, a potem zapalił światło by móc lepiej przyjrzeć się Janet stojącej pod ścianą.
- Chodź- wyszeptał, nieśmiało biorąc towarzyszkę za rękę. Zamierzał zabrać ją do miejsca, którego nikt inny nigdy nie poznał, do miejsca, które kiedyś było odskocznią od życiowych problemów, po prostu do miejsca, o którym już dawno zapomniał, a jednak za nim zatęsknił. - Wdrap się na nie- rozkazał, wskazując drewniane krzesło przed otwartym na oścież oknem dachowym, w swoim pokoju.
- Nie, Justin! Złaź, jesteś pijany- pisnęła dziewczyna, próbując w jakikolwiek sposób przejąć kontrolę nad szatynem, siedzącym już na dachu.
- Zaufaj mi, proszę- mruknął, wychylając głowę na dół, niebezpiecznie podpierając się na krawędzi zamszonej rynny. Był w stu procentach świadom tego co działo się wokół niego. Doskonale opanowywał sytuację, bo cóż takiego mogłoby się wydarzyć po wypiciu całej butelki whisky, będącej dla Biebera wręcz codziennością? - No chodź...- zachęcił przerażoną dziewczynę, która po krótkim namyśle wyciągnęła do niego ręce.
Milczał, choć czuł na sobie zirytowany wzrok blondynki, która żądała jakiegokolwiek wytłumaczenia. Może było to niewiarygodne, ale miał dziwne uczucie, jakby w przeciągu tygodnia, pomiędzy nim, a Janet wyrósł mur, a raczej ciężka do pokonania bariera dystansująca ich relacje.
- Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie. Sama nie wiem po co tu przyleciałam...- dziewczyna pokręciła głową, gdy szatyn spojrzał na nią ukradkiem.
- Niepotrzebnie. Zanim popełniłbym samobójstwo, przesłałbym Ci należyte pieniądze za wszystkie konsultacje terapeutyczne- prychnął pod nosem, próbując powstrzymać nadchodzący atak złości. Justin nie miał żadnego powodu do wrogiego nastawienia, jednak czuł jak aorta pulsuje mu na szyi i uderza, niczym pałeczka o mocno naciągniętą powierzchnię bębna.
- Słucham?- odezwała się zbita z tropu Regan, patrząc pogardliwym wzrokiem na Biebera.
- Mówisz tak jakby nie na tym Ci zależało! - wrzasnął, chcąc dać upust kumulującym się emocjom. - Głupio, co? Tak cholernie głupio, że zrozumiałem ile dla Ciebie znaczę! Że jestem tylko pieprzonym eksperymentem w Twojej karierze- wywrzeszczał, a potem opuścił głowę pomiędzy ramiona, próbując uspokoić swój nierównomierny, bestialski oddech. Czuł się co najmniej dziwnie, jakby był dzikim zwierzęciem, próbującym zaczerpnąć świeżego powietrza po długim pościgu za ofiarą.
- Boże! Jaką ja jestem idiotką?!- zironizowała Janet. - Czemu nie wygarnąłeś mi tego wcześniej, kiedy mi nie zależało? Mogłam spędzić święta z rodziną, ale wsiadłam w pieprzony samolot, pokonując swą klaustrofobię oraz lęk wysokości i przyleciałam tu z obawą, że coś Ci się stało! Z resztą to już nie ma znaczenia...- odwróciła wzrok w przeciwną stronę i pociągnęła cicho nosem, pozwalając wypłynąć łzom gromadzącym się pod powiekami. - Postawiłeś sprawę jasno, Justin...- ostrożnie podniosła się do pozycji stojącej i zaczęła przesuwać się w kierunku okna.
- Zostań- malinowe usta, zarysowały niesłyszalne słowo, które nie miało szans dotrzeć do blondynki. Sam szatyn z rozgoryczeniem przyglądał się jej poczynaniom, zdając sobie sprawę jak wielki popełnił błąd. - Nie tak prędko- powiedział, szarpnąwszy Regan za rękę. Posadził ją pomiędzy swoimi nogami i pokręcił głową, nie wiedząc jak skomentować tę durną szopkę sprzed parunastu sekund. Złapawszy dziewczynę w tali, Bieber przyciągnął ją na tyle blisko siebie, by całym ciałem dotykała jego torsu.
- Co ty robisz?- wycharczała Janet, dygocząc z zimna.
- Shhh...- palec wskazujący chłopaka poraził wrażliwe wargi blondynki, gdy drugą dłonią delikatnie ujmował jej podbródek. - Chcę Cię ładnie przeprosić...- wyszeptał i przybliżył twarz do twarzy towarzyszki.
Justin wypuścił ciepłe powietrze z płuc, a potem, nie mówiąc już nic, niepewnie zakleszczył dolną wargę dziewczyny, swoimi ustami. Jako, że nie zgłosiła ona żadnego wyrazu sprzeciwu, uśmiechnął się półgębkiem i pocałował ją nieco pewniej.
- Czy to w ogóle do czegoś zmierza?- zapytała Regan, kiedy Bieber sunął nosem po jej szyi.
- Nie wiem- wymruczał podniecająco, próbując zwalczyć natrętne jak nigdy dotąd, motyle w brzuchu. Gdyby nie były tylko metaforą, Justin złapałby je za cieniutkie, kolorowe skrzydełka, a potem oblałby kwasem.
- Ja też nie, ale nie chcę by się skończyło- zapewniła blondynka, ponownie wpijając się w usta szatyna.
Gdy pierwszy raz w życiu poszedł na lekcję fizyki, miał dziesięć lat. Prawie wcale nie interesował go ten przedmiot. Całość wydawała się zbyt skomplikowania i nieludzka. Później, z biegiem czasu, przekonał się, że z fizyką jest jak z ludźmi. Nie wszystko nam się w nich podoba, a jedynie drobna cząstka, która niweluje wszystkie inne wady. Takim cudem Justin zafascynował się astronomią... Pamiętał jakby to było dziś, kiedy Jamie podarowała mu pierwszy nie byle jaki teleskop, kiedy nie sypiał nocami bo obserwował gwiazdy. Wszechświat go pochłaniał...
- Popatrz- wskazał palcem na określony punkt na niebie.
Janet oparła się plecami o tors szatyna, przerzuciła wzrok na wskazane miejsce i kilka razy zamrugała powiekami, próbując poskromić wiejący jej w oczy wiatr.
- To Wega, najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Lutni, a tam jest Kapella z konstelacji Woźnicy. W tym roku, to one są oznaką do otwierania świątecznych prezentów...- powiedział zafascynowany Bieber, podpierający się nogami o rynnę by nie zjechać ze śliskiej dachówki.
- Nie wiedziałam, że się tym interesujesz- zerknęła przez ramię, by spojrzeć Justinowi prosto w twarz.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz- objął dziewczynę silnym ramieniem i ucałował w czoło.
- Za to wiem co dostałeś od Świętego Mikołaja...- powiedziała z pełnym przekonaniem.
- Ciebie?- szatyn uśmiechnął się szeroko i oparł się podbródkiem o kościste ramię blondynki. Czyżby schudła? Możliwe... Była drobniejsza niż podczas ostatniego spotkania.
- Pokorę- odparła z rozbawieniem, widząc zdezorientowanie na twarzy towarzysza. - Chyba powoli uczysz się, jak utrzymać przy sobie ludzi...- oziębłą dłonią, zmierzwiła karmelową grzywkę chłopaka, która opadała mu na oczy. - Zimno mi. Chcę wrócić do środka- oznajmiła, zgrzytnąwszy zębami.
Bieber przytaknął głową, na znak zrozumienia, po czym ostrożnie odprowadził Janet do okna i pomógł jej bezpiecznie wskoczyć do pokoju.
- Idziesz?- przytupnęła zniecierpliwiona.
- Daj mi jeszcze minutkę- powiedział po dłuższej chwili milczenia, wyciągając z kieszeni list, który jak miał nadzieję, umknął uwadze dziewczyny. - Powinnaś wziąć ciepły prysznic. Czyste ręczniki są w łazience na koszu- powiedział, zanim nie wrócił na wyższą część dachu, do miejsca jeszcze przed chwilą okupowanego przez siebie i Regan.
Chłopak spojrzał niepewnie na białą kopertę i westchnął głośno. Znowu obleciał go strach, tak jak wtedy gdy miał przeczytać pierwszą część mowy pożegnalnej. Tym razem tak nie będzie, uparł się w myślach. Stanowczo rozwinął kartkę i nachylił ją w kierunku najbliższej latarni, chcąc cokolwiek dojrzeć w otaczającej go ciemności.
1 chippendales- taneczne show mężczyzn, rozbierających się na scenie
Zamglony wzrok chłopaka powędrował na wiszący na ścianie, drewniany zegar. Dochodziła piąta, co oznaczało, że Nowojorczycy rozpoczęli już wigilijną wieczerzę. Pewnie dlatego Janet, po raz pierwszy od tygodnia odpuściła i zaprzestała natrętnym wydzwanianiem do Biebera, który zacięcie ignorował każde połączenie. Nie potrafił już z nią porozmawiać, choć zdawał sobie sprawę, że tylko pogrąży się ukrywając wyjazd na poligon i wszystkie inne niedawne doświadczenia.
- Wesołych Świąt, frajerze- z niesmakiem wepchnął do ust kawałek kupionej szarlotki. Była wstrętna, tak jak reszta fabrycznych wyrobów, mających przynajmniej w małym stopniu przypominać wigilijne potrawy.
Zacisnąwszy usta w wąską linię, rozejrzał się po nieoświetlonym salonie. Kontury mebli, wirowały mu przed oczyma, a cisza powoli zaczynała świszczeć w uszach. Był już wstawiony i tylko czekał na odwiedziny Jamie. Wiedział, że się pojawi... Chyba właśnie to było powodem upijania się na umór. Nieopisywalna potrzeba ujrzenia jej nieskazitelnej twarzy, która coraz rzadziej zajmowała myśli Justina. Czasami miewał momenty, kiedy nie mógł sobie przypomnieć wyglądu ukochanej brunetki. Zerkał wtedy ze strachem do małej przegródki w portfelu, gdzie było utknięte jej zdjęcie.
Wypiwszy do końca Jack Daniels'a, szatyn podniósł się z fotela i chwiejnym krokiem ruszył do kuchni w celu nabycia kolejnego trunku. Otworzywszy bezmyślnie szufladę ze sztućcami, niepewnie podniósł plastikową skrzyneczkę pod którą leżała biała koperta zaadresowana jego imieniem. Zdaje się, że ten moment był jednym z najbardziej odpowiednich na odczytanie drugiego z pożegnalnych listów Jamie. Co więcej, prośby zawarte w poprzednim spisie, zostały ostatecznie wykonane parę dni wcześniej.
Wzdychając głośno, zgarnął pod pachę butelkę Jim Beam'a i ostrożnie skierował się w stronę salonu, nie chcąc uderzyć się o kant mebli, które mijał w ciemności. Kiedy do uszu chłopaka, dobiegł niespodziewany głos dzwonka, ten zaklął cicho pod nosem i niechętnie zmienił swój kurs w kierunku drzwi, wciąż zastanawiając się po drodze, czy nie byłoby lepiej, gdyby po prostu udawał, że nie ma go w domu.
- To ty?- bąknął zdziwiony, raptownie chowając kopertę do tylnej kieszeni w spodniach.
- Tylko na takie powitanie Cię stać?- prychnęła wściekła dziewczyna. Dopiero po chwili Bieber dostrzegł zmiany w jej wyglądzie. Idealnie proste, platynowe włosy, delikatniejszy i mniej wyzywający niż zwykle makijaż. Była taka, jaka powinna być każda kobieta. Po prostu naturalna. - I co? Znowu nic nie powiesz? Lepiej wejdź do swojej ciemnej nory i ucieknij od rozmowy, tak jak profesjonalnie zachowałeś się ostatnio- syknęła złośliwie, wyrywając Justina z chwilowego transu.
- Jak wolisz, jednak sądzę, że powinniśmy pogadać...- niepewny bełkot wydobył się z jego ust.
Kiedy szatyn wprowadził dziewczynę do mieszkania i upewnił się, że jej jedynym bagażem była malutka walizeczka stojąca na wycieraczce, wtargał ją na hall, a potem zapalił światło by móc lepiej przyjrzeć się Janet stojącej pod ścianą.
- Chodź- wyszeptał, nieśmiało biorąc towarzyszkę za rękę. Zamierzał zabrać ją do miejsca, którego nikt inny nigdy nie poznał, do miejsca, które kiedyś było odskocznią od życiowych problemów, po prostu do miejsca, o którym już dawno zapomniał, a jednak za nim zatęsknił. - Wdrap się na nie- rozkazał, wskazując drewniane krzesło przed otwartym na oścież oknem dachowym, w swoim pokoju.
- Nie, Justin! Złaź, jesteś pijany- pisnęła dziewczyna, próbując w jakikolwiek sposób przejąć kontrolę nad szatynem, siedzącym już na dachu.
- Zaufaj mi, proszę- mruknął, wychylając głowę na dół, niebezpiecznie podpierając się na krawędzi zamszonej rynny. Był w stu procentach świadom tego co działo się wokół niego. Doskonale opanowywał sytuację, bo cóż takiego mogłoby się wydarzyć po wypiciu całej butelki whisky, będącej dla Biebera wręcz codziennością? - No chodź...- zachęcił przerażoną dziewczynę, która po krótkim namyśle wyciągnęła do niego ręce.
Milczał, choć czuł na sobie zirytowany wzrok blondynki, która żądała jakiegokolwiek wytłumaczenia. Może było to niewiarygodne, ale miał dziwne uczucie, jakby w przeciągu tygodnia, pomiędzy nim, a Janet wyrósł mur, a raczej ciężka do pokonania bariera dystansująca ich relacje.
- Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie. Sama nie wiem po co tu przyleciałam...- dziewczyna pokręciła głową, gdy szatyn spojrzał na nią ukradkiem.
- Niepotrzebnie. Zanim popełniłbym samobójstwo, przesłałbym Ci należyte pieniądze za wszystkie konsultacje terapeutyczne- prychnął pod nosem, próbując powstrzymać nadchodzący atak złości. Justin nie miał żadnego powodu do wrogiego nastawienia, jednak czuł jak aorta pulsuje mu na szyi i uderza, niczym pałeczka o mocno naciągniętą powierzchnię bębna.
- Słucham?- odezwała się zbita z tropu Regan, patrząc pogardliwym wzrokiem na Biebera.
- Mówisz tak jakby nie na tym Ci zależało! - wrzasnął, chcąc dać upust kumulującym się emocjom. - Głupio, co? Tak cholernie głupio, że zrozumiałem ile dla Ciebie znaczę! Że jestem tylko pieprzonym eksperymentem w Twojej karierze- wywrzeszczał, a potem opuścił głowę pomiędzy ramiona, próbując uspokoić swój nierównomierny, bestialski oddech. Czuł się co najmniej dziwnie, jakby był dzikim zwierzęciem, próbującym zaczerpnąć świeżego powietrza po długim pościgu za ofiarą.
- Boże! Jaką ja jestem idiotką?!- zironizowała Janet. - Czemu nie wygarnąłeś mi tego wcześniej, kiedy mi nie zależało? Mogłam spędzić święta z rodziną, ale wsiadłam w pieprzony samolot, pokonując swą klaustrofobię oraz lęk wysokości i przyleciałam tu z obawą, że coś Ci się stało! Z resztą to już nie ma znaczenia...- odwróciła wzrok w przeciwną stronę i pociągnęła cicho nosem, pozwalając wypłynąć łzom gromadzącym się pod powiekami. - Postawiłeś sprawę jasno, Justin...- ostrożnie podniosła się do pozycji stojącej i zaczęła przesuwać się w kierunku okna.
- Zostań- malinowe usta, zarysowały niesłyszalne słowo, które nie miało szans dotrzeć do blondynki. Sam szatyn z rozgoryczeniem przyglądał się jej poczynaniom, zdając sobie sprawę jak wielki popełnił błąd. - Nie tak prędko- powiedział, szarpnąwszy Regan za rękę. Posadził ją pomiędzy swoimi nogami i pokręcił głową, nie wiedząc jak skomentować tę durną szopkę sprzed parunastu sekund. Złapawszy dziewczynę w tali, Bieber przyciągnął ją na tyle blisko siebie, by całym ciałem dotykała jego torsu.
- Co ty robisz?- wycharczała Janet, dygocząc z zimna.
- Shhh...- palec wskazujący chłopaka poraził wrażliwe wargi blondynki, gdy drugą dłonią delikatnie ujmował jej podbródek. - Chcę Cię ładnie przeprosić...- wyszeptał i przybliżył twarz do twarzy towarzyszki.
Justin wypuścił ciepłe powietrze z płuc, a potem, nie mówiąc już nic, niepewnie zakleszczył dolną wargę dziewczyny, swoimi ustami. Jako, że nie zgłosiła ona żadnego wyrazu sprzeciwu, uśmiechnął się półgębkiem i pocałował ją nieco pewniej.
- Czy to w ogóle do czegoś zmierza?- zapytała Regan, kiedy Bieber sunął nosem po jej szyi.
- Nie wiem- wymruczał podniecająco, próbując zwalczyć natrętne jak nigdy dotąd, motyle w brzuchu. Gdyby nie były tylko metaforą, Justin złapałby je za cieniutkie, kolorowe skrzydełka, a potem oblałby kwasem.
- Ja też nie, ale nie chcę by się skończyło- zapewniła blondynka, ponownie wpijając się w usta szatyna.
Gdy pierwszy raz w życiu poszedł na lekcję fizyki, miał dziesięć lat. Prawie wcale nie interesował go ten przedmiot. Całość wydawała się zbyt skomplikowania i nieludzka. Później, z biegiem czasu, przekonał się, że z fizyką jest jak z ludźmi. Nie wszystko nam się w nich podoba, a jedynie drobna cząstka, która niweluje wszystkie inne wady. Takim cudem Justin zafascynował się astronomią... Pamiętał jakby to było dziś, kiedy Jamie podarowała mu pierwszy nie byle jaki teleskop, kiedy nie sypiał nocami bo obserwował gwiazdy. Wszechświat go pochłaniał...
- Popatrz- wskazał palcem na określony punkt na niebie.
Janet oparła się plecami o tors szatyna, przerzuciła wzrok na wskazane miejsce i kilka razy zamrugała powiekami, próbując poskromić wiejący jej w oczy wiatr.
- To Wega, najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Lutni, a tam jest Kapella z konstelacji Woźnicy. W tym roku, to one są oznaką do otwierania świątecznych prezentów...- powiedział zafascynowany Bieber, podpierający się nogami o rynnę by nie zjechać ze śliskiej dachówki.
- Nie wiedziałam, że się tym interesujesz- zerknęła przez ramię, by spojrzeć Justinowi prosto w twarz.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz- objął dziewczynę silnym ramieniem i ucałował w czoło.
- Za to wiem co dostałeś od Świętego Mikołaja...- powiedziała z pełnym przekonaniem.
- Ciebie?- szatyn uśmiechnął się szeroko i oparł się podbródkiem o kościste ramię blondynki. Czyżby schudła? Możliwe... Była drobniejsza niż podczas ostatniego spotkania.
- Pokorę- odparła z rozbawieniem, widząc zdezorientowanie na twarzy towarzysza. - Chyba powoli uczysz się, jak utrzymać przy sobie ludzi...- oziębłą dłonią, zmierzwiła karmelową grzywkę chłopaka, która opadała mu na oczy. - Zimno mi. Chcę wrócić do środka- oznajmiła, zgrzytnąwszy zębami.
Bieber przytaknął głową, na znak zrozumienia, po czym ostrożnie odprowadził Janet do okna i pomógł jej bezpiecznie wskoczyć do pokoju.
- Idziesz?- przytupnęła zniecierpliwiona.
- Daj mi jeszcze minutkę- powiedział po dłuższej chwili milczenia, wyciągając z kieszeni list, który jak miał nadzieję, umknął uwadze dziewczyny. - Powinnaś wziąć ciepły prysznic. Czyste ręczniki są w łazience na koszu- powiedział, zanim nie wrócił na wyższą część dachu, do miejsca jeszcze przed chwilą okupowanego przez siebie i Regan.
Chłopak spojrzał niepewnie na białą kopertę i westchnął głośno. Znowu obleciał go strach, tak jak wtedy gdy miał przeczytać pierwszą część mowy pożegnalnej. Tym razem tak nie będzie, uparł się w myślach. Stanowczo rozwinął kartkę i nachylił ją w kierunku najbliższej latarni, chcąc cokolwiek dojrzeć w otaczającej go ciemności.
" Skoro to czytasz, to znaczy, że wróciłeś do domu...
Pewnie minęło dość sporo czasu od mojej śmierci.
Może to niemożliwe, ale jestem ciekawa co u Ciebie?
Mam drobną nadzieję, że widzisz mnie czasem...
-Jak sobie radzisz? Wierzę, że świetnie.
U mnie pełnia wiosny, a gdy ty to przeczytasz, pewnie
będzie środek zimy. Siedzę przy swoim biurku, ciesząc się
z ostatnich swoich chwil. Choć świat jest piękny,
ronię łzy, których nie zamierzam ścierać.
Jeśli by Ci się chciało, mógłbyś pójść do
mojego pokoju i odszukać zacieków po ich obecności.
Przykro mi, że nie do końca skorzystałam z
życia, ale pokładam w Tobie nadzieję
i liczę, że wykorzystasz je za nas dwóch...
Kartka jest mała, a chcę ci wyznać wiele...
Proszę, nie odrzucaj ludzi, Justin. To nie Ty im robisz
krzywdę, lecz samemu sobie! Mam dla Ciebie zapewne
szokującą informację. Gdy wieść o mojej chorobie się
rozeszła po okolicy, odwiedził mnie Christian..."
Dalszej części listu, szatyn nie doczytał. Porywisty wiatr, wyrwał mu z rąk kartkę i zabrał ją ze sobą w najodleglejsze zakątki świata. Co było dalej? Ile ważnych szczegółów już nigdy nie ujrzy światła dziennego? Gdzie Jamie schowała trzeci list? I o co chodziło z Chrisem? - wszystkie te pytania kłębiły się w jego głowie, ale wiedział, że już nigdy nie pozna odpowiedzi na żadne z nich...
Z ledwością uniósł się na rękach i wstał z ukośnej powierzchni dachu. Dziwne, lecz dopiero teraz alkohol zawładnął nad jego ciałem. Zawisnąwszy nad oknem, przez które próbował dostać się do pokoju, szatyn zamachnął się nogami i z hukiem upadł na kolana.
- Cholera- syknął pod nosem, otrzepując spodnie z farfocli od dywanu. Nie chcąc przewrócić się po raz kolejny, Justin włączył lampkę, stojącą na stoliku nocnym i uśmiechnął się szeroko widząc Jamie siedzącą na jego łóżku.
- Wiedziałem, że się pojawisz- wyszeptał najciszej jak potrafił, na co brunetka parę razy przytaknęła głową. Nie wiedział dlaczego robiła tak przy każdym nadarzonym spotkaniu...?
Podszedł bliżej i wyciągnął drżącą dłoń w stronę siostry. Rozmyła się. Z resztą to było do przewidzenia. Nie mniej bolał go fakt, że nigdy nie będzie tak jak dawniej. Sam nie wiedział czy nie byłoby lepiej, gdyby rok temu czas się zatrzymał... Miałby przy sobie Jamie oraz cały negatywnie nastawiony do niego świat. Z drugiej strony, z dwojga złego wszystko ma swój koniec i każdy człowiek dźwiga swój krzyż. Może nadszedł już czas na zajęcie się swoimi sprawami? Jeszcze nie tak dawno, Justin zdążył zauważyć, jak życie łatwo przecieka pomiędzy palcami.
- Czas z tym skończyć- przyznał sobie rację, spoglądając w lustro wiszące na ścianie.
Wyszedłszy z pokoju, zbiegł schodami na parter i zgarnął urnę siostry, stojącą na dębowej półce. Mijając łazienkę, po drodze na balkon, upewnił się, że Janet wciąż bierze prysznic i nie będzie mogła zobaczyć jego ostatniego, żałosnego pożegnania z Jamie. Serce szatyna było już wystarczająco spękane i sponiewierane, co bardziej uświęcało go w przekonaniu, że nie ma na razie w nim miejsca dla kogoś nowego. Nawet jeśli dał Regan nadzieję jednym głupim pocałunkiem, wcale tego nie chciał. Po prostu działała na niego w niecodzienny sposób, będąc inną od wszystkich dziewczyn. Justin już raz się zakochał i w najbliższym czasie nie zamierzał tego ponawiać.
Chłopak stanął na środku ogrodu i przełknął gulę narastającą w jego gardle. Chłodny wiatr uderzał w jego plecy i falował białą, przewiewną koszulką, jaką był odziany. Bieber wiedział, że musi to zrobić teraz albo nigdy. Nareszcie chciał zaznać spokoju i poczuć radość z życia, które z minuty na minutę coraz bardziej pragnął zmienić.
- Zawsze będę Cię kochał- ze łzami w oczach otworzył pokrywę puszki i wyrzucił w powietrze jej zawartość. Szalejąca wichura w mig porwała jakże niewielką ilość proszku, przez chwilę kręcąc nim jeszcze w powietrzu. Niespodziewanie, postać Jamie, stanęła na moment przed Justinem i szeroko się uśmiechnęła. Iskierki w oczach brunetki, oznaczały niezmierną radość jaką dała jej wolność zapewniona przez chłopaka.
- Obiecaj, że to nie ostatni raz kiedy Cię widzę!- krzyknął, zachłysnąwszy się ciężkim, zimnym powietrzem. Próbował dogonić siostrę, która z niemałą prędkością odbiegała w stronę sadu pomarańczy. - Obiecaj!- z bezradności rzucił się na trawnik i zaczął histerycznie płakać. To pożegnanie z pewnością było cięższe, niż tamto w szpitalu.
Wszedłszy do swojego pokoju, rzucił na podłogę koszulkę oraz skórzany pasek od spodni, które zdążył zdjąć po drodze na schodach. Justin nigdy nie był typem chowającym ciuchy do szafy, albo chociaż przewieszającym je przez oparcie krzesła. Według chłopaka nie miało to jakiegokolwiek sensu. Mimo, że sprzątał w każdy sobotni poranek, wieczorem i tak wszystko leżało na pierwotnym miejscu, czyli zazwyczaj na dywanie.
- Prawie jak chippendales 1 - zachichotała Janet, opierając się o kolekcjonerską gablotkę z unikatowymi autkami Biebera, które zbierał jako mały chłopiec. W sumie on od zawsze był inny. Kiedy wszystkie dzieciaki gromadziły figurki najnowszych aut na rynku, on rzucał się na stare Corvette'y, Cadillac'ki, i Mustangi.
- Nie spodziewałem się, że tutaj będziesz- zaskoczony szatyn złapał się za klatkę piersiową, próbując uspokoić łomoczące serce.
- Nie trudno było Cię znaleźć...- odparła Regan, przyjrzawszy się samochodzikom stojącym za szybą. - Do dziś nie odebrałeś ode mnie dokumentów, które przyniosłeś do kasyna, gdy chciałeś zastawić dom- wyjaśniła spokojnie, spoglądając przez ramię na Justina siedzącego na krawędzi łóżka.
- Nie o tym mówię- pokręcił z rozbawieniem głową.
- Wiem o czym mówisz, ale sądziłam, że należą Ci się jakieś wyjaśnienia. Szczególnie, że wciąż mało o Tobie wiem- ściszyła głos i spojrzała chłopakowi w oczy.
- Ja o Tobie jeszcze mniej...- wymruczał, zdejmując swoje szare, zwężane jeansy. Dopiero co wczoraj je wyprał, a już były wyświechtane i zielone od dachowego mchu. Bieber wzruszył obojętnie ramionami, wytrzepał dłonią poduszkę i rozłożył się na łóżku. Zerknąwszy na zmieszaną Janet, siedzącą na biurku i dygoczącą z zimna, poklepał dłonią w wolne miejsce na materacu i przelotnie się uśmiechnął, gdy dziewczyna ruszyła w jego kierunku.
Dyskretnie zerknął na wskazówki zegara, szybko biegnące ku północy. Cisza panująca w pokoju, rozciągała się w nieskończoność i jeszcze bardziej tłamsiła w Justinie to, do czego pragnął się przyznać przy najbliższej okazji. Vicodin lub Jim Beam, ukryty na hallu w jednym z butów, gdy szatyn szedł otworzyć drzwi niezapowiedzianemu gościowi, rozwiązał by wszystkie problemy i dodał odwagi do rozmowy. Alkoholik i narkoman w jednym, Bieber skarcił się w myślach, przerzucając wzrok na plakat Guns'n'Roses.
- Wiesz...- jęknął cicho, przeczesawszy palcami włosy. - Muszę Ci coś powiedzieć...
- Co takiego?- zapytała z uśmiechem, podążając wzrokiem za speszonymi oczami chłopaka, błąkającymi się po pokoju.
- W Sylwestrową noc wyjeżdżam na półroczną misję pokojową do Afganistanu- zagryzł usta w wąską linię i westchnął głośno, widząc jak w oczach Janet zbierają się łzy. Bała się... Tak bardzo bała się, że On już stamtąd nie wróci.
- Skoro uważasz, że tak będzie lepiej, jedź...- wychlipała, zaciskając pięści na koniuszku kołdry.
- Właśnie tak uważam- odparł stanowczo, dochodząc do wniosku, że nie może się ugiąć i tu zostać. Choćby świat miał się zawalić, sześciomiesięczne oderwanie się od amerykańskiej rzeczywistości, było konieczne. Nawet jeśli aspekty życia na wojnie były inne i w niemałym stopniu miały wyburzyć kolejne cegiełki naruszonej już psychiki Justina, on to sobie obiecał.
*
Po raz kolejny miałam dwutygodniową przerwę, ale musicie mi wybaczyć bo byłam w Aspen *.*
Tak cholernie mi przykro, ale po takim czasie nagle zapomniałam polskiego i znowu muszę się wbić w ten rytm. Jak czytam sklejone przeze mnie zdania, nie rozumiem samej siebie...
To jest przedostatni rozdział- jeszcze czternasty, a potem już tylko epilog. Stawiacie na dobre zakończenie czy złe? Jest tu ktoś jeszcze ? ;-)
P.S. Przepraszam za pewnego rodzaju ignorancję, ale najzwyczajniej w świecie nie mam czasu na zabawę w Liebster Award czy jakoś tak. Mam kilka nominacji, ale brak czasu na wypełnianie pytań i nominowania innych bloggerów. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Naprawdę doceniam, że wybieracie akurat mnie i za to WAS KOCHAM !!!
P.S. Przepraszam za pewnego rodzaju ignorancję, ale najzwyczajniej w świecie nie mam czasu na zabawę w Liebster Award czy jakoś tak. Mam kilka nominacji, ale brak czasu na wypełnianie pytań i nominowania innych bloggerów. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Naprawdę doceniam, że wybieracie akurat mnie i za to WAS KOCHAM !!!
Rozdział jest cudowny <3 szkoda że chcesz tak szybko kończyć bloga, ale mam nadzieję, że zaczniesz pisać jakiegoś nowego :D
OdpowiedzUsuńNIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE! DLACZEGO JESZCZE TYLKO 14 I EPILOG? DLACZEGO WSZYSTKIE ZAJEBISTE OPOWIADANIA KOŃCZĄ SIĘ TERAZ? CO JEST? ;(.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to jest świetny, nawet nie wiesz jakiego banana na twarzy miałam czytając, że Janet stoi przed jego drzwiami i go opierdziela :D. No i rusza na przód, dobrze się dzieje :). Ogółem baaaaardzo mi się podoba ten rozdział! :).
A teraz wracając do długości, nie można nic z tym zrobić? Wiesz, jakoś go przedłużyć, czy coś? Błagam, pomyśl o tym :) x.
Pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały xo.
Nieeeeeee!!!!! Zwariowałaś 14 , epilog i koniec ???!!! Nawet nie masz pojęcia ile osób codziennie czeka na nowy roździał !! Ile masz fanów !! I chcesz nam poprostu powiedzieć że to koniec ? Nawet nie możesz go dociągnąć do 20 ?? Masz naprawdę duży talent do pisania i przez to opowiadanie jest niesamowite !!!! Tak trudno to zrozumieć????!!!!...... Zresztą spodziewałam się tego większość blogerek tak robi : puści i kilka rozdziałów a potem pisze że to są już jedne z ostatnich.! A myślałam że należysz do elity blogerek które owszem kończą opowiadanie ale po 50 albo nawet 100 roździale a jednak się pomyliłam ...
OdpowiedzUsuńPomimo tego co napisałam powyżej i tak będe twoją "fanką" i mam nadzieję że jednak zmienisz zdanie bo jestem na 100 pewna że jeszcze nie jedna osoba dzieli mojà opinię a ten temat :'(
Nie, nie i jeszcze raz N I E ! To nie dopuszczalne, że na 14 rozdział jest ostatnim. To opowiadanie jest jedno z najlepszych i po prostu uwielbiam czytać nowe rozdziały. A co do nowej notki, to jest przecudowna. Nie sądziłam że Janet przyjedzie do Justina.. Jestem ciekawa czy będą razem czy też nie. A co do zakończenia, to może być trochę smutku i radości w jednym... Taki tam mały kompromis :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na moje opowiadanie - http://i-lost-my-dreams.blogspot.com
Leżę już od dobrych kilku minut i nie wiem, co mam tutaj napisać. Ten rozdział był.. no cudowny. Tak piękne opisy uczuć i sytuacji, przy których się rozpływam. Cieszę się, że Janet przyjechała do Justina, a ten pocałunek.. Dla niego niby nic nie znaczy, ale coś przeczuwam, że jednak coś spowoduje.
OdpowiedzUsuńNo i scena w ogrodzie chyba najbardziej chwytająca za serce. Aż nie wiem co o niej napisać. Było tam tyle żalu, tęsknoty, smutku.. Biedny chłopak. Ale myślę, że to było konieczne. A może jednak znajdzie trzeci list?
Szkoda, że to już przedostatni rozdział, przywiazalam sie do tego opowiadania, ale oczekuje na następne c:
Pozdrawiam ciepło ;*
jak to przedostatni rozdział? ja nie chcę zakończenia... to opowiadanie jest genialne i co ja będę czytac gdy się skończy... cóż, co do rozdziału to oczywiście jest świetny... ten list od Jamie, Justin go nie skończył czytac... i to pożegnanie, że on te prochy rozsypał, masakra, miałam łzy w oczach. świetny rozdział, naprawdę świetny i czekam na następny. mam nadzieję, że po zakończeniu tego opowiadania zaczniesz jakieś inne... byłoby super.
OdpowiedzUsuńno ale co do zakończenia, to mam mieszane uczucia, bo mam podejrzenia, co do smutnego końca, ale też do szczęśliwego i nie wiem... pewnie znowu mnie zaskoczysz.
pozdrawiam i życzę weny ;)
Czytając pewne fragmenty miałam łzy w oczach. To opowiadanie jest cudowne!! Błagam, błagam nie kończ go tak szybko!! Zaglądam tutaj prawie codziennie z myślą, że jest nowy rozdział. Kocham to opowiadanie!!!
OdpowiedzUsuńJesteś świetna w pisaniu jako chłopak, masz brata albo chłopaka czy też przyjaciela, którzy ci w tym pomagają? Bo to jest naprawdę niesamowite tak pokazywać w słowach uczucia chłopaka. cudne !
OdpowiedzUsuńWreszcie nadrobiłam i przeczytałam trzy zaległe rozdziały. Nie wiem czemu tyle opuściłam, ale to nie ważne. Jak zwykle jestem tobą oczarowana i twoim stylem pisemnym. Po prostu jesteś niesamowita w tym co robisz. Nie kończ tak szybko tego opowiadania, bo będzie mi bardzo przykro :c To jest jedno z moich ulubionych opowiadań :) Boże nie wiem jak ty to robisz, ale piszesz świetnie jak na nowicjusza. Nie wierze, po prostu nie wierze, że można tak pisać. No dobra nie wiem co mam jeszcze pisać, więc spadam już :p Z niecierpliwością oczywiście czekam na następny rozdział :>
OdpowiedzUsuń[catching-feelings-now.blogspot.com]
Pozdrawiam :*
przepraszam, ze dopiero teraz komentuję ten rozdział, ale najzwyczajniej w świecie rzadko zaglądam na mental-mess i nawet nie widziałam powiadomienia. troszkę się tu zmieniło! sama nie wiem czy justin dobrze robi kolejny raz uciekając, a jeśli nie wróci? przynajmniej na zawsze (chyba) pożegnał się już z Jamie. co będzie z Janet?
OdpowiedzUsuń+ wcale nie wypadłaś z wprawy, piszesz genialnie i... aż nie mogę czytać, że ci się to nie podoba!
jeśli nadal chciałabyś czytać coś mojego to zapraszam na nowy blog, również o Justinie ;) tam też możesz mnie informować o nowych rozdziałach! ;)
uprowadzona.blogspot.com ;)
Najmocniej przepraszam, ze dopiero teraz komentuje i ze nie uzywam polskich znakow, ale jestem u cioci w Anglii i tutejszy komputer ich nie posiada. Nie komentowalam, bo zwyczajnie nie mialam do tego glowy i teraz strasznie mi glupio, ale przejdzmy do rzeczy.
OdpowiedzUsuńPiszesz cudownie! I wcale nie wyszlas z wprawy, bo ja momentami pisze gorzej od Ciebie, a polskiego uzywam przeciez caly czas ;D
Uwielbiam to opowiadanie i choc nie potrafie do konca zrozumiec Justina i jego poczynan. Nie wiem wprawdzie jak to jest stracic wszystkich bliskich i nie koniecznie chce wiedziec, ale i tak wydaje mi sie to dziwne. Mam nadzieje, ze podejmuje sluszne decyzje i przede wszystkim, nie zrani Janet. To naprawde dobra dziewczyna, nie zasluzyla na zle traktowanie.
Co do zakonczenia... Szczerze marze o happy endzie, ale patrzac na to ile nieszczesc spotkalo juz Biebera, zaczynam watpic czy on w ogole ma szanse na cos takiego jak szczescie. Mam nadzieje, ale wole sie nie napalac, bo potem sie rozczaruje. Pozyjemy, zobaczymy ;)
Wybacz, ale jestem padnieta i czuje, ze dalsze pisanie tego komentarza nie ma sensu, wiec nie bede zanudzac :) Obiecuje, ze teraz bede komentowac regularnie i jeszcze raz przepraszam...
Pamietaj, ze jestes cudowana i masz ogromny talent, wiec nie przestawaj pisac, nawet jesli zakonczysz to opowiadanie! Nie koniecznie musisz cos publikowac, ale szkoda zaprzepascic Twoj potencjal.
Czekam z niecierpliwoscia na kolejny!
Ciesze sie, ze mialas udany wyjazd (Aspen, mmm :3)
Trzymaj sie!
Pozdrawiam ; **
[mai-dire-mai.blogspot.com]
Ten blog został nominowany Do Versatile Blogger Award
OdpowiedzUsuńWięcej informacji tu
http://forever-love-in-my-heart.blogspot.com/
Pozdrawiam
Chyba cztery razy brałam się za czytanie. Przeczytałam do szóstego rozdziału i dalej nie czytałam, chociaż nie wiem czemu. Przeczytałam wczoraj wieczorem, albo raczej w nocy do końca i jestem ZACHWYCONA! To, jak opisujesz te wszystkie wydarzenia i uczucia jest niesamowite. Nie rozumiem Justina.. Przecież przez to, że wyjedzie do tego Afganistanu nic nie zmieni, a może jeszcze bardziej wszystko skomplikować.
OdpowiedzUsuńAle jak to, że czternasty i epilog?! Ty sobie chyba ze mnie i reszty czytelniczek żartujesz, co? Mam nadzieję jednak, że zaczniesz nowe opowiadanie, bo szkoda by było, aby taki talent się zmarnował. Pozdrawiam ;*
[nie-oceniaj-mnie.blogspot.com]
nadrobiłam rozdziału i przyznaję się bez bicia, że płakałam czytając je <3 naprawdę wzruszające. mam nadzieję, że na misji wszystko pójdzie dobrze i justin wróci cały i zdrowy. i żeby był z janet <3 ogólnie, to szkoda, że się kończy. kolejne świetne opowiadanie dobiegała finału :(
OdpowiedzUsuń