piątek, 1 lutego 2013

Dwanaście

             Wystawił mokre nogi poza krawędź wanny i osunął się pod wodę, chcąc zamoczyć skamieniałą, wczoraj nastawioną na żel fryzurę. Nie miał najmniejszej ochoty opuszczać łazienki, choć okupował ją już od dobrej godziny. Pewnie Janet zdążyła wstać i rozgościć się w jego apartamencie. Na  samą myśl o tej dziewczynie, Justin uśmiechnął się pod nosem, mając przed oczami wizję jej perfekcyjnego, nagiego ciała.
            Pokręciwszy głową, z nadzieją, że odgoni od siebie tak niedorzeczne fantazje, rozlał na dłoń odrobinę żelu pod prysznic, od Burberry'ego, i wtarł go w blade ciało oraz migdałowe włosy. W całej kąpieli, właśnie tej czynności nienawidził najbardziej. Wolałby po prostu odmoczyć się w czystej, ciepłej cieczy i poczekać aż ta wystygnie. Potem gdy na jego ciele pojawiłaby się gęsia skórka, byłby zmuszony do sięgnięcia po duży, frotowy ręcznik.
              Kiedy spłukał z siebie pianę, ostrożnie wystawił prawą nogę za burtę, a gdy poczuł i przypomniał sobie, że podłoga łazienki nie jest wyłożona śliskimi kafelkami, tylko mahoniowymi deskami, nieco pewniej wyskoczył z wanny pełnej wody, która wylała poza swoje brzegi, niczym Nil po sezonowych ulewach. Zakląwszy po cichu, sięgnął na półkę po dwa ręczniki- jeden rzucił na ziemię by wsiąknął mokre plamy i uchronił drewno przed uszkodzeniami, natomiast drugi zawinął sobie wokół bioder, nawet nie fatygując się by zetrzeć wcześniej krople spływające po jego umięśnionym ciele.
- I'm gonna pop some tags, only got twenty dollars in my pocket, I-I-I'm hunting, looking for come-up, this is fucking awesome 1 -stanąwszy przed lustrem zanucił piosenkę, którą usłyszał wczoraj w klubie.
            Przyjrzał się swojemu odbiciu i westchnął głośno widząc zmarnowaną twarz i dwudniowy zarost. Nie miał najmniejszej ochoty by go teraz zgolić. Bez przesady, nie wyglądam aż tak źle, pomyślał strzepując na zwierciadło wodę z wciąż mokrych włosów. Ich też nie zamierzał wysuszyć... W związku z tak sennym dniem, jaki się zapowiadał, Justin nie zaplanował niczego ważnego. Toteż naciągnął na nogi siwe, zwężane spodnie dresowe, a na tors, jak zwykle założył biały, dość obcisły T-shirt. By choć trochę polepszyć swój nieidealny wygląd, spryskał się ulubioną perfumą z kolekcji Pierre Cardin, która według szatyna, chcąc nie chcąc biła na głowę wszystkie inne zapachy.
             Oprzątnąwszy łazienkę, w pośpiechu ruszył do kuchni by sparzyć sobie pokaźnych rozmiarów kubek czarnej kawy. Nie pijał jej na co dzień, gdyż na samą myśl o tym gorzkim, mętnym smaku, robiło mu się nie dobrze. Jednak tego poranka mocny szatan był jedyną rzeczą, której Bieber tak mocno pragnął... Zalawszy wrzątkiem ciemnobrązowe granulki, zaciągnął się aromatycznym, lekko duszącym zapachem, powoli pobudzającym go do życia.
- Dzień dobry- w progu stanęła zaspana blondynka, odziana jedynie w przydużą koszulkę.
- Cześć- na widok skąpo ubranej dziewczyny i jej śniadych, długich nóg, szatyn nabrał do płuc więcej powietrza i oparł się pośladkami o blat.- Reflektujesz może na espresso lub late?- wyjąkał, upiwszy łyka zbyt gorącej kawy. Czując mrowienie na języku, wytknął go i rozejrzał się dookoła, jakby próbując znaleźć coś co choć w małym stopniu uśmierzy jego ból.
- Niekoniecznie- pokręciła przecząco głową.- Uspokój się. Zaraz przejdzie- zachichotała, stanąwszy od towarzysza w odległości nie większej niż kilkanaście centymetrów.
- Ja wcale nie panikuję- stwierdził, biorąc w dłoń kosmyki kręconych, blond włosów Janet.
- Justin- spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem. - Widzę to w twoich oczach- uśmiechnęła się szeroko, przebierając stopami by uniknąć chłodu bijącego od zimnych kafelek.
- Co dokładnie w nich widzisz?- łyknąwszy kawę po raz kolejny, posadził dziewczynę na blacie.
- Takie małe kurwiki- odparła, na co Bieber zakrztusił się napojem, parskając śmiechem.
             Słysząc dzwonek swojego telefonu, odstawił kubek na stół, posłał przyjaciółce przepraszające spojrzenie i podbiegł do kanapy w salonie, z nadzieją, że gdzieś tam, na nadal niepościelonym posłaniu, leży jego iPhone. Musiał tam być... Może nie znajdował się pod kołdrą lub poduszką, ale był w szczelinie między siedzeniami w sofie. Szatyn spojrzał na wyświetlacz i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Czego mogła chcieć od niego jego osiemdziesięcioletnia sąsiadka z Calabasas?
- Pani Clayman? Witam- powiedział ze sztucznym entuzjazmem, wiedząc, że powinien być dla niej miły. Jamie jej jako jedynej, powierzała czasem opiekę nad bratem, gdy była stawiana w podbramkowych sytuacjach.
- Justin,posłuchaj skarbie, w waszym domu od kilku godzin wyje alarm. Mógłbyś coś z tym zrobić?- westchnęła staruszka, próbując uporać się z jakże trudną sytuacją.
- Ale coś się stało? Było włamanie?- zapytał zdenerwowany. Nie spodziewał się takich informacji.
- Nie. Patrol policji obejrzał posesję i nic nie stwierdzili.- zapewniła świergoczącym głosem.
- A oni nie mogą się tym zająć? Proszę Pani ja jestem w Nowym Jorku...- westchnął ociężale, z wściekłością przytupując nogą. Czuł się bezradny w całym tym zajściu.
- Niestety, prawo na to nie pozwala- kobieta mruknęła już z pewnym niezadowoleniem.
- W takim razie, postaram się załatwić tę sprawę jak najszybciej. Do widzenia...- rozłączył się zanim sąsiadka zdążyła dodać coś od siebie. Nie bardzo podobał mu się pomysł jazdy na zachodnie wybrzeże oddalone o prawe trzy tysiące mil. Lot samolotem, choć byłby krótszy, również nie wchodził w grę. Czym, zapatrzony w swojego Mustanga, Justin poruszałby się po Kalifornii?
             Powróciwszy do kuchni, szatyn posłał blondynce nikły uśmiech i stanął pomiędzy jej rozchylonymi nogami. Próbował zebrać do kupy wszystkie myśli i ułożyć z nich jakiś sensowny plan wydarzeń.
- Tak się właśnie zastanawiałam... Może przyszedłbyś do mojej rodziny na Święta?- dziewczyna zapytała niepewnie, kreśląc palcem figury, na torsie Biebera.
- Dziękuję, ale...- westchnął, opierając się dłońmi o blat.
- Nie będziesz przeszkadzał. Jestem pewna, że moi rodzice ucieszą się z Twojej obecności- opowiadała jak zahipnotyzowana, z nadzieją, że uda jej się przekonać chłopaka na wspólne spędzenie Bożego Narodzenia.
- Muszę wrócić do Kalifornii- rzucił szybko, spuszczając wzrok na nogi Janet, oplecione wokół jego ud. Po krótkiej chwili milczenia, zerknął na dziewczynę i pokręcił głową widząc na jej twarzy rozczarowanie.- Przepraszam- westchnął ociężale, choć wcale nie było mu przykro z powodu świąt. Nadal nie miał konkretnych planów związanych z gwiazdką, jednak wiedział, że powinien spędzić je sam. Nie potrzebował litości innych, nawet jeśli była to Regan.
- Dasz sobie radę?- zapytała troskliwie , kiedy spojrzał w jej brązowe oczy przepełnione żalem.
- A mam wybór?- prychnął, wzruszając ramionami. Był wściekły na bieg wydarzeń. Akurat teraz kiedy wszystko zaczęło schodzić na dobrą drogę, los zmusił go do powrotu na stare śmieci. - Powinnaś już pójść- oparłszy brodę o czubek głowy blondynki, szepnął z rozgoryczeniem. Już nawet nie potrafił zdzierżyć myśli, że pożegnanie będzie kwestią konieczną. Ostatnimi czasy, rozstał się ze zbyt dużą ilością osób i z żadną z nich, nie miał dobrych kontaktów, lub po prostu przestały istnieć.
- Będzie dobrze- zapewniła, nawet jeśli nie miała pojęcia, co tak naprawdę było tak nagłym powodem wyjazdu Biebera.- Istnieją telefony, wideokonferencje...Będę do Twojej dyspozycji przez całą dobę- westchnęła, próbując jakoś udobruchać szatyna.
- Dziękuję za to, że jesteś- przylgnął ustami do czoła Janet i opatulił ją swoimi umięśnionymi rękoma.


            Zatrzymawszy samochód na dobrze mu znanym skrzyżowaniu, syknął głośno i przekrzywił głowę na dźwięk głośnego wycia alarmu. Od telefonu pani Clayman minęły ponad dwie doby, a syrena jak wyła, tak wyła bez przerwy, najprawdopodobniej aż do tego momentu. Justin nie miał poczucia winy z tego powodu,  gdyż jego wkład w tym zdarzeniu był znikomy, niemniej wolał nie spotkać wściekłych sąsiadów z fioletowymi workami pod oczami. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że od dwóch dni doskwierała im bezsenność.
           Z przyzwyczajenia, tak jak zawsze, szatyn z rozpędem wjechał na podjazd przed domem i oszołomiony wyszedł z auta, nie wiedząc czy aby na pewno tym razem udało mu się wyhamować w odpowiednim momencie. Z przerażeniem w oczach, wyszedł z wozu, chcąc sprawdzić czy właśnie nie zniszczył swojego ukochanego cacka. Widząc milimetry dzielące bramę garażową od posrebrzanego zderzaka, odetchnął z ulgą.
- Żebym ja był tak dobry w robieniu pożytecznych rzeczy, jak dobry jestem w byle pierdołach- mruknął pod nosem, wyciągając z bagażnika swoją walizkę oraz urnę siostry. Chłopak nawet przez chwilę nie pomyślał by zostawić ją w Nowym Jorku. Gdzie on, tam i Jamie...
            Kiedy Justin przekroczył próg drzwi, nieporównywalny, jedyny w swoim rodzaju zapach podrażnił jego nozdrza. Kryło się w nim tyle ciepła oraz wspomnień, ile tylko może zapewnić dom rodzinny. Odłożywszy na ziemię cały ekwipunek, chłopak wybił sześciocyfrowy kod na panelu alarmu, a potem oparł się czołem o zimną ścianę, wsłuchując się w błogą ciszę.
- Wróciłaś do domu- kątem oka zerknął na puszkę z prochami. - Wszystko będzie tak jak dawniej...- westchnął.-Co ja pierdolę?- pokręcił głową, przecierając dłońmi przemęczone, od niemalże nieustannej jazdy, oczy. W ciągu ostatnich dwóch dób, spał zaledwie sześć godzin i zjadł po drodze cztery beznadziejne, zakupione na stacji kanapki.
            Czując głód, a co się z nim wiąże, dziwne ssanie żołądka, poszedł do kuchni i otworzył lodówkę na oścież. Nie zastał w niej nic innego niż stojące w tym samym miejscu konserwy i słoiki z domowymi wyrobami, które ujrzał po powrocie z wojska. Spoglądając na światełko we wnętrzu maszyny, doszedł do wniosku, że wyprawa do supermarketu jest konieczna. Zamknąwszy z hukiem drzwiczki chłodziarki, zaklął w myślach, z nadzieją, że zakupy zrobią się same, a on w tym czasie będzie mógł położyć się do swojego najwygodniejszego i najlepszego pod każdym względem łóżka.


            W ogóle nie miał głowy do zakupów. Chodził pomiędzy regałami, z łokciami podpartymi na wciąż pustym wózku i z pogardą spoglądał na oczarowanych świętami klientów. Za cztery dni miała być wigilia, a on nawet nie miał pojęcia co znajduje się w świątecznym menu. To Jamie zawsze zajmowała się kuchnią i nigdy nie była zadowolona, gdy Justin wtykał jej palce do misek i podjadał nie do końca przyrządzone potrawy. Może właśnie dlatego trzymał się od tego z daleka?
           Stanąwszy na dziale alkoholowym, rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, jaki trunek powinien zakupić. W tym momencie, według Biebera, upicie się do nieprzytomności w Bożonarodzeniową noc, było jedynym wyjściem. Miał nadzieję, że jakimś cudem te święta będą takie jak zawsze lub w tym roku wcale się nie odbędą. Nadzieja matką głupich, pomyślał, ładując do kosza butelkę Jacka Daniels'a, Jim Beam'a i tradycyjnego, kalifornijskiego szampana. Chłopak miał pewne wątpliwości, czy półtorej litra alkoholu mu wystarczy, jednak po krótkiej chwili namysłu, przytaknął sobie głową. Przecież nie chciał się zabić, tylko napić w samotności by choć w małej części poczuć się szczęśliwym.
             Z zadowoleniem wędrował wzrokiem po produktach, które miały być jego wigilijną kolacją; pakowane ciasteczka, puszka mieszanych orzechów, mrożony jabłecznik oraz proszkowane puree ziemniaczane- coś, co mniej, więcej kojarzyło się Justinowi ze świątecznym stołem...
- Cześć- dobrze znany, wręcz znienawidzony głos, dobiegł do jego uszu. Szatyn spojrzał przez ramię na stojącą za nim Lanę i zagryzł usta w wąską linię.
- Powitanie jak gdyby nigdy nic się nie stało?- prychnął pod nosem.
- Bieber, porozmawiajmy... Daj mi wszystko wytłumaczyć- jęknęła płaczliwym tonem, choć twarz brunetki nadal nie okazywała żadnych emocji.
- Jamie już to zrobiła- warknął, odruchowo wrzucając do wózka piątą paczkę makaronu.
- Ten list nic nie zmienił, prawda?- zapytała, złapawszy kurczowo dłoń chłopaka, w której znajdowało się szóste opakowanie pasty. - Uracz mnie dwudziestoma minutami, wymagam od Ciebie aż tak wiele?-  zapytała podirytowana Hughes.
- Za godzinę w Lamotey Cafe- mruknął, ruszając w kierunku kas. Miał sześćdziesiąt minut na przygotowanie się do ważnej rozmowy z Laną, która prędzej czy później miała, a co więcej, chyba nawet musiała kiedyś nastąpić.


            Spojrzał na kelnerki biegające od stolika do stolika i uśmiechnął się lekko pod nosem, zazdroszcząc im mocnych nerwów i opanowania sytuacji, których tak bardzo teraz potrzebował. Justin założył nogę na nogę i przeczesał palcami niesforną grzywkę. Był o krok od starcia z Laną i choćby waliło się i paliło, obiecał sobie, że nie da się tej dziewczynie wyprowadzić z równowagi. Sprawa musiała zostać zamknięta raz na zawsze... Przeniósł wzrok na drzwi wejściowe lokalu, a potem strzyknął nerwowo kostkami u palców, widząc nadchodzącą brunetkę.
- Cieszę się, że poświęcasz mi chwilę- powiedziała, nie racząc nawet się przywitać.
- Chyba czas sprostać rzeczywistości- przełknął głośno ślinę na widok dziewczyny ściągającej płaszcz. Jej sylwetka była wyraźnie,a można rzec, że nienaturalnie zaokrąglona. - Je-je-jesteś w cią-ciąży?- zapytał szatyn z plączącym się językiem. Widząc zakłopotanie na twarzy Hughes, z niepokojem podrapał się po zarośniętej brodzie. - Który miesiąc? - wydukał przerażony.
- Piąty- Lana pogłaskała się po brzuchu. - Nie martw się, to nie Twoje- zapewniła, spoglądając na bladą  niczym ściana, twarz szatyna.
- W takim razie kto zostanie ojcem?- drżącą ręką poprawił kołnierzyk u swej kraciastej koszuli.
- Chris- odpowiedziała półgębkiem. - Justin... Ja wiem co teraz o mnie myślisz, ale w Nowym Jorku jeszcze nie wiedziałam- rzuciła, dostrzegając niesmak na twarzy towarzysza.
- Raz on, raz ja. Byliśmy dla Ciebie takim błędnym kołem...- bąknął drwiąco. - No cóż, zawsze jestem o jedno doświadczenie do przodu. Takie tam posuwanie ciężarnej- parsknął głośnym śmiechem, zdając sobie sprawę z autentyczności wypowiedzianych przed chwilą słów. Miał kolejny argument na to jak nieodpowiedzialną i zakłamaną osobą jest Lana. To choć w małym stopniu pozwoliło mu uwierzyć, że zakończenie ich związku było pozytywnym darem losu. Hughes nie była dobrą kandydatką na kogoś z kim miałby spędzić resztę życia.
            Pochłonąwszy jednym łykiem, malutką filiżaneczkę espresso, wyczekująco spojrzał na brunetkę. Nie zamierzał odezwać się jako pierwszy. To jemu należały się wyjaśnienia i przeprosiny.
- Nienawidzisz mnie, masz do mnie żal i gdybyś miał szansę, bez zastanowienia odegrałbyś się na mnie, za krzywdę jaką Ci wyrządziłam- zaczęła, rozgniatając na talerzyku kawałek ciasta.
- Ojj tak...- wtrącił się z szyderczym uśmiechem.
- Jednak nie chciałam tego zrobić. Jamie mnie zmusiła! Codziennie mam do siebie żal za to, że pozwoliłam jej odejść, ale potem uświadamiam sobie, że to była przysługa dla niej jak i dla Ciebie. Kochałam ją jak siostrę bo była przy mnie gdy tego potrzebowałam. A wtedy po prostu nastąpił dzień kiedy ona liczyła na mnie- powiedziała łamiącym się głosem, chowając twarz w dłoniach. - Ty wyzwoliłeś Dwayne'a od amfetaminy, ja wyzwoliłam Jamie od cierpienia.
              Chłopak mrugnął powiekami kilka razy by nabrać ostrego widoku na stół, w który był zapatrzony.
- Wiem...- odparł cicho, wiedząc, że w tym co powiedziała Lana, było trochę racji. - Dlatego Ci wybaczam...- dodał po chwili namysłu, wprowadzając brunetkę w konsternację.
- Justin- dziewczyna przerwała mu szybko.
- Wybaczam Ci na prośbę Jamie, za to, że skróciłaś jej cierpienie. Ale nigdy Ci nie daruję, że odebrałaś mi siostrę, rozumiesz?! Nigdy!- uderzył pięścią w stół, a potem zamilkł, czując na sobie wzrok ludzi zebranych w kawiarni.
- To mi wystarczy. Dziękuję...- przytaknęła głową i posłała towarzyszowi szczery uśmiech. Delikatna dłoń Hughes, pokryła wciąż leżącą na blacie rękę Justina. Nie wyswobodził się z jej dotyku. Przemilczał tę sytuację. Miał dosyć wojen i może, gdyby dostał szansę, spróbowałby nawet pojednać się z Chrisem. Nie sądził, że można tak długo nie rozmawiać z przyjacielem, który praktycznie wiedział o nim wszystko. Nadal nie mógł zrozumieć, jak przez jedną dziewczynę, z piekła rodem, można pokłócić się na tyle, by nasyłać na siebie ludzi i wyrządzać sobie krzywdę. Bieber chciał tylko obecności kogoś, kto rozumiał jego chwilowe awersje do kobiet, kogoś, kto w słaby dzień zabrałby go na piwo i pozwoliłby upić się na umór, a przede wszystkim kogoś kto po tym zajściu odprowadziłby go do domu, prosto do łóżka.
- Co z mieszkaniem w Nowym Jorku?- spytała Lana, próbując sprowadzić rozmowę na lżejszy temat.
- Czeka aż wrócę...- założywszy ręce za kark, szatyn wypuścił powietrze z ust.
- Co dalej? Gdzie zamierzasz osiedlić się na stałe?- zagadnęła, zakładając za ucho opadające włosy.
- Żebym ja to wiedział...- wzruszył ramionami, biorąc do buzi kolejny kęs ciasta czekoladowego.
- Masz kogoś?- zadała następne, według Justina, nieodpowiednie pytanie.
- Można tak to ująć- wstał od stolika i zapiął zamek u swojej bluzy, dając brunetce do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca, a ustalone dwadzieścia minut już dawno minęło. - Czas na mnie- mruknął pod nosem, wkładając dłonie do kieszeni swoich opadających spodni.
- Wesołych Świąt- rzuciła kiedy Justin zmierzał w kierunku wyjścia.
           Bieber delikatnie przytaknął głową i złapawszy za metalową klamkę u drzwi, zatrzymał się na chwilę, jakby liczył, że Hughes powie coś jeszcze. Sam dokładnie nie wiedział czego oczekiwał. Kolejnych, nędznych przeprosin wydobywających się z jej ust? Chyba byłoby tego zbyt wiele... Jamie, kolejna gierka, w którą był wmieszany zarówno on jak i Chris- niektórzy ludzie powinni nazywać się "chodzącym fatum".


           Zerknął na powolne wskazówki zegara, a zaraz po tym przeniósł wzrok na swój wojskowy mundur wiszący na wieszaku, zadartym o drzwiczki w szafie. Analizował wszystkie za i przeciw dotyczące powrotu na poligon, a prawda była taka, że dostrzegał tylko pozytywne strony tego wyjazdu. Jedynie delikatna twarz, uroczej blondynki pojawiła się parę razy przed oczami szatyna, wciąż budząc w nim wątpliwości, czy na pewno uda mu się posklejać roztrzaskany na miliony kawałeczków, kryształowy wazon, jakim było jego życie. Opcje były dwie- albo zaciągnie się do wojska i zapewni sobie wystarczająco wiele obowiązków, by zapomnieć o świecie zewnętrznym, albo powróci do Nowego Jorku i w pełni podda się terapii Janet, po której nadal może być nieszczęśliwym, obwiniając siebie, a może nawet i terapeutkę, o powstrzymanie przed spełnieniem swoich marzeń.
             Niepewnie nacisnął zieloną słuchawkę na ekranie telefonu, uprzednio wybierając generała Donell'a na liście kontaktów. Bieber pamiętał o zapewnieniach przełożonego, że jeśli tylko zapragnie powrócić do armii, ten przyjmie go z otwartymi ramionami. Jednak obawiał się, że w przeciągu trzech miesięcy wszystko mogło ulec zmianie.
- Donell, słucham?- starczy głos, zadźwięczał w jego uszach.
- Dzień dobry Panie generale- powiedział chłopak, wycierając w kołdrę swoje przepocone dłonie.
- Justin! Miło Cię słyszeć!- mężczyzna przerwał mu w połowie zdania. - Zamierzasz kiedyś do nas powrócić?- zakasłał, tak jak zawsze miał w zwyczaju, a właściwie wieloletnim nawyku, związanym z długotrwałym paleniem tytoniu.
- Właśnie dzwonię w tej sprawie...- westchnął szatyn, podnosząc się z łóżka by rozpocząć nerwową wędrówkę po pokoju. - Znalazłoby się dla mnie jakieś miejsce?- zapytał bez przekonania.
- Świetnie się składa. Poszukujemy ostatnich żołnierzy na półroczną misję w Afganistanie...- powiedział entuzjastycznie, z nadzieją, że Bieber przystoi na propozycję.
            Kilkusekundowa cisza, która zapanowała przez chwilę na linii, wydawała się być dla Justina wiecznością. Słowa ugrzęzły w jego gardle i zatykały przełyk kiedy chciał odpowiedzieć rozmówcy. Właśnie zaproponowano mu by spełnić największe marzenie... Może i był dziwny, ale czuł w tym kierunku powołanie, tak jak księża czy supergwiazdy. Jedni chcą tańczyć, inni malować, a on chciał wziąć udział w misji pokojowej.
- Pojadę- odparł stanowczo.
- Cóż za nowina!- starzec oznajmił radośnie. - Jutro z samego rana prześlę Ci e-mailem wszystkie dokumenty, z którymi musisz się zgłosić do kilku placówek... Do usłyszenia wkrótce- rozłączył się nim szatyn zdążył cokolwiek powiedzieć.


           Drżącymi palcami wybrał wideokonferencję na ekranie laptopa stojącego na biurku. Liczył, że Janet odbierze, choć wciąż trwała jej zmiana w kasynie. Musiał ją zobaczyć, na gwałt. Nie dałby rady, gdyby sięgnął po szklankę szkockiej. Nie pomogłaby mu nic, a nic. Czasami w życiu człowieka nadchodzą chwile, kiedy nawet alkohol nie jest w stanie pomóc. Pokłada się wtedy nadzieję w kimś kto jest opoką i w nim jako jedynym widzi się rozwiązanie.
- Justin?- szepnęła dziewczyna, która prawdopodobnie siedziała schowana w ciemnym schowku na miotły.
- Nie daję rady, słyszysz?!- jęknął, chowając twarz w dłonie. - Widziałem się z Laną i wybaczyłem jej tak, jak prosiła mnie o to Jamie w liście pożegnalnym. Tak mi źle, cholernie źle!- wrzasnął.
- Jakim liście?- zapytała zdezorientowana. - Nie mówisz mi o wszystkim?- smutny głos blondynki odbił się echem, po rozległej sypialni chłopaka, który tylko westchnął i odwrócił głowę do boku, by przyjaciółka nie widziała jego łez spływających po policzkach. - Jak mam ci pomóc, skoro masz przede mną tajemnice?! Prosiłam Cię byś powiedział mi wszystko bo każdy szczegół się liczy!- krzyknęła rozgoryczona, sądząc jak bardzo pomyliła się, biorąc Biebera pod swoje skrzydła. Wbrew pozorom szatyn był twardym orzechem do zgryzienia. - Nie ufasz mi?- szepnęła posępnie, a kiedy ujrzała na ekranie komórki Justina zeskubującego zębami naskórek na wargach, a potem ciemność spowodowaną wyłączeniem lampki oświetlającej jego twarz, rozłączyła się tracąc resztki cierpliwości będącej skutkiem ignorancji ze strony chłopaka.
            Czego ona oczekiwała? Ludzkiej  szczerości i pełnego zaufania, które w dwudziestym pierwszym wieku już nie istnieją, lub mają całkiem inne, sprzeczne znaczenie? Kolejna się na mnie wypięła, pomyślał, o wszystko obwiniając Janet. Nie miał racji - pewnie dlatego wszyscy, co do jednego, odchodzili od niego i nie dążyli do pojednań.
- Jeszcze tylko kilka dni i wszystko się zmieni- wysyczał, z trzaskiem zamykając laptopa.

1 "I'm gonna pop some tags, only got twenty dollars in my pocket, I-I-I'm hunting, looking for come-up, this is fucking awesome"-  piosenka Macklemore & Ryan Lewis - Thrift shop ft. Wanz
*
Taki niespodziewany obrót akcji. Teraz będę was zaskakiwać już chyba do samego końca - przynajmniej mam taką nadzieję.
Jestem zszokowana statystykami stranger-bieber. Ponad 10 tysięcy wejść! Dla was to niby nic, ale dla mnie coś wielkiego! Nie sądziłam, że tak wiele osiągnę z moim debiutowym opowiadaniem... Uwielbiam was! <3

11 komentarzy:

  1. Boże, boże, boże jesteś cudowna *-* Nie sądziłam że Justin wróci na poligon.. Mam nadzieję że tam nie umrze, a opowiadanie się nie skończy ponieważ jest jedno z najlepsze jakie czytałam.

    Pozdrawiam a zarazem zapraszam na moje opowiadanie - http://i-lost-my-dreams.blogspot.com/ Nie powiem że twoja opinia o moim opowiadaniu, nie jest ważna.. Bo wręcz przeciwnie xxx

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam twoje opowiadanie! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. Za każdym jeszcze lepszy. Heh. Nie wiem dlaczego, ale fajnie by było jakby Lana jednak okłamała go z tym dzieckiem, ze to jednak jest jego. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziało.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny rozdział!!
    Świetnie piszesz :)
    Gratuluję takich statystyk! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wybacz mi, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale powrót do szkoły po feriach to jeden wielki zapierdziel i nie miałam czasu totalnie na nic : o
    Eh, ale w końcu jestem i zamierzam pozostawić po sobie jakiś fajny, dość długi komentarz.
    Od czego by tu zacząć? ah, tak. Cieszę się, że Justin złapał tak dobry kontakt z Janet. Ich relacje bardzo przypomniały mi moje z moim przyjacielem.
    Chłopiec w supermarkecie, w poprzednim rozdziale, totalnie mnie rozłożył. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, co jest grane, a kiedy sobie wszystko uświadomiłam i wyobraziłam.. aż mi serce ścisnęło. Zawsze jak widzę na ulicy bezdomnych, czy ludzi żebrających, serce mi się kraje. Cieszę się, że Justin w końcu ogarnął i pomógł mu, dając te, z pozoru głupie, pieniądze. Uśmiech i radość takiego dzieciaka jest czymś niesamowitym, a chłopak pokazał tym jak bardzo potrafi być wrażliwy na nieszczęście innych. Jednak wojsko nie wypralo mu mózgu do końca :)
    Hmm, Lana. Nie bez powodu mnie irytuje, nieźle sobie pograła. Dobrze, że chociaż tp dziecko nie jest Justina ;)
    Wojsko? Zostawi tak o Janet?
    Szczerze mówiąc, jej reakcja na wieść o listach mnie zaskoczyła, ale co ja tu będę rozstrząsać, jeśli sama wiem jak to, niestety, jest? Myślisz, że ktoś Ci ufa, a tu takie bum -.-
    No nic, to ja czekam na następny!
    Rozwijaj się, rozwijaj ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś niesamowita. Kocham twoje opowiadanie i wielbię cię. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdrawiam i przy okazji zapraszam do siebie ;) http://i-am-a-victim-of-your-smile.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. G-E-N-I-A-L-N-E ! Jak się przeczyta jeden rozdział tego opowiadania to tak wciąga, że trzeba następny, nastepny i następny.. więc dziewczyno! Życzę ci weny i pisz szybko! Zapraszam do mnie na promise--of-a-lifetime.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie poinformowałaś mnie, ale trudno, dobrze, że sama tu zajrzałam. Przeczytałam to jednym tchem i jak zwykle jestem w innym świecie. No cóż, to opowiadanie jest po prostu genialne. I czytając ten rozdział zwróciłam uwagę na twoje porównania, które są po prostu świetne, na przykład to z tym wazonem, no bo co ma wazon do życia, a ty to tak ujęłaś, że jego życie rozbiło się na miliony kawałeczków, zupełnie jak kryształowy wazon... Świetne. Coś czuję, że kiedyś zrobisz karierę jako pisarka, a ja będę stała pierwsza w kolejce po twoje książki :)
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja tak samo jak Katy przeczytałam to jednym tchem. Nie wiem co mogę powiedzieć o tym rozdziale, naprawdę nie wiem.. Tyle sprzecznych uczuć i emocji, że aż czuję się jak zagubiona.. Liczę tylko, że kolejny pojawi się szybko i będzie równie ciekawy a może nawet ciekawszy niż ten bo jest genialnie! ;D
    *Stay Strong od teraz jako juge.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy nowy rodził ? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. NIE, NIE, NIE, NIE, NIE, NIE I JESZCZE RAZ NIE!
    Bieber, czemu pieprzysz wszystko na czym zaczyna Ci zależeć? I czemu znowu wracasz do armii? ;|.
    Czytając początek cieszyłam się do siebie jak głupia, później jak wrócił na stare śmieci trochę mniej, jak przebaczył, bardziej, a jak pokłócił się z Janet to jestem na niego wściekła ;/.
    Znowu taki długi rozdział i znowu tak szybko się go czytało, boże to wspaniałe jest :) x.
    A teraz lecę już do najnowszego ;d

    OdpowiedzUsuń