Przedzierając się przez sztuczny tłum i próbując odróżnić wystawowych gapiów od klientów stojących w kolejce do kasy, zirytowanie przewrócił oczami. Od pewnego czasu, Justin naprawdę nie lubił tej panującej aury przedświątecznej, kiedy to spragnione świąt rodziny, przychodziły do hipermarketów w celu zakupu prezentów. Jeszcze rok temu szatyn kochał ten okres, bo miał kogoś, komu mógłby sprawić przyjemność podarunkiem, szczególnie, że wolał dawać niż brać. Jednak tegoroczna gwiazdka miała okazać się najgorszą w historii. Zostało stosunkowo niewiele czasu do Bożego Narodzenia, a on nie miał jakichkolwiek planów na jego spędzenie. Po co komu święta, pomyślał fukając pod nosem.
- Zapakować panu zakupy?- zapytał chłopiec, z długim, przybrudzonym, czerwono-zielonym szalikiem owiniętym wokół szyi, którego końce sponiewierały się na ziemi. Po jego wyglądzie można było stwierdzić, że nie pochodził z zamożnej rodziny.
- Nie- warknął Bieber, kątem oka spoglądając na resztę klientów stojących za nim w kolejce. Ich miny nie wskazywały na to by popierali tak aroganckie zachowanie. W zasadzie on sam, też nie lubił swojego prostactwa i bezduszności, które nadeszły wraz z męczącą go samotnością. Ostatnimi czasy, Justin odnajdywał w sobie tyle negatywnych cech, że mógłby śmiało upodobnić się do Ebenezera Scrooge'a, głównego bohatera "Opowieści wigilijnej". - To znaczy tak, bardzo proszę...- poprawił się zmieszanym głosem, posyłając dziecku sztuczny uśmiech.
Otrzymawszy resztę, z kwoty, którą podał kasjerowi, oddał ją na szczytny cel, wrzucając monety do obskurnej skarbonki malucha. Zabrawszy w ręce dwie papierowe torby pełne jedzenia, odwrócił się na pięcie i odszedł.
- Bardzo Panu dziękuję- szatyn usłyszał cieniutki głosik za swoimi plecami. Może to niewiarygodne, ale w tym momencie, naprawdę coś go tknęło. Jak bardzo źle musiało dziać się w domu tego dzieciaka, żeby chodził po mieście i żebrał? Bieber spojrzał na niego przez ramię i kucnął przed nim, mając widok na jego piegowaty nosek, bujną blond czuprynkę i duże, niebieskie oczy.
- Wesołych Świąt- powiedział cicho, wręczywszy chłopcu banknot o wartości pięćdziesięciu dolarów, uprzednio wyciągnąwszy go ze skórzanego portfela. Sześciolatek spojrzał podejrzliwie na Justina, a potem uwiesił się mu na szyi, chcąc podziękować za podarunek. Nie wiedząc czemu, oczy chłopaka zaszkliły się, a po ciele przeszedł mało przyjemny dreszcz. Nie mógł wyjść teraz na osła, którego wzruszyła smutna historyjka z marketu na Manhattanie, toteż odciągnął brzdąca od siebie, pogłaskał go po głowie i odszedł, posyłając mu szczery uśmiech.
Szatyn delikatnie zastukał dłonią w drzwi, opierając się ramieniem o metalową framugę. Miał skrytą nadzieję, że Janet będzie w lepszym stanie niż wczoraj, i że w ogóle zdecyduje się by wpuścić go do mieszkania po wszystkich niecodziennych historiach, których się nasłuchała.
Stęknął pod nosem, próbując nie upuścić toreb z zakupami, które swoją drogą wnosił po schodach na ostatnie piętro wieżowca, bo rzekomo winda była zepsuta. Słysząc obijające się szkło i głośny tupot, nie miał wątpliwości, że blondynka jest w domu i najprawdopodobniej sprząta mieszkanie przed wizytą nieproszonego gościa.
- Ciao, słyszałem, że Pani zamawiać pizza z la Italia- powiedział z dziwnym, akcentem spoglądając na zaskoczoną Janet.
- Nie umiesz mówić po włosku- zachichotała dziewczyna, odbierając z rąk chłopaka, papierowe, na pół rozdarte torby z jedzeniem. Zaciągnąwszy się intensywnym, nie trudnym do pomylenia z niczym innym, zapachem świeżej bazylii, uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę, że jej węch powoli wraca do normy, po jakże uciążliwym i męczącym katarze.
- Przepraszam, że znowu przyszedłem tak bez uprzedzenia...- powiedział, mozolnie rozbierając kurtkę i buty w progach przedpokoju.
- To raczej ja powinnam Cię przeprosić, że jako Twój terapeuta wzbudzam w Tobie litość- odparła blondynka, z ciekawością spoglądając na zapakowane produkty, a tym samym unikając spojrzenia szatyna.
- Jestem Ci to winien z wielu powodów, a szczególnie za wczoraj- podszedł do niej na tyle blisko by dotknęła swoim drobnym noskiem, jego wyrzeźbionego, okrytego tylko obcisłym, czarnym T-shirtem, torsu. - Rozumiemy się?- zerknął w dół, by uzyskać jakiś kontakt wzrokowy z towarzyszką, której ciepły, równomierny oddech, muskający jego klatkę piersiową, przyprawił go o gęsią skórkę.- Rozgrzej piekarnik, a ja zajmę się robieniem ciasta..- ruszył do kuchni, drapiąc się po karku. Co robisz palancie, skarcił siebie w myślach. Nie chciał i nie wyobrażał sobie by relacje z Janet zeszły na inny tor niż ten, prowadzący do przyjaźni. Nareszcie znalazł swoją opokę, której nie zamierzał stracić przez jeden głupi, szczeniacki ruch.
Kiedy po raz kolejny w ciągu piętnastu minut kucnął przed piecem by skontrolować jak się ma pizza, ukradkiem spojrzał na zapatrzoną w zegar blondynkę, beztrosko siedzącą na kuchennym blacie. Długie, szczupłe nogi dziewczyny, luźno zwisające ze stołu, dyndały to w przód, to w tył, jakby próbowały wbić się w trudny do wyczucia rytm piosenki, dobiegającej z niemalże całkowicie wyciszonego radia. Bieber naprawdę podziwiał takich ludzi jak Janet, którzy potrafili odpłynąć w swój własny, idealny świat, a smutna rzeczywistość stawała się czymś błahym, a nawet niewidzialnym. Ich wybujała wyobraźnia chyba była odskocznią od problemów życia codziennego. Tak, chyba... Justinowi naprawdę było ciężko przyznać się przed samym sobą, że różni się od innych i, że jest człowiekiem z wybrakowanymi uczuciami. Przecież potrafił kochać, współczuć, troszczyć się, ale potrafił też ranić, nienawidzić i cierpieć. To otoczenie odebrało mu wszystkie inne emocje, których nie potrafił w żaden sposób określić. Nawet nie wiedział czy stracił je z biegiem czasu, czy nigdy ich nie posiadał...
Kilka razy zamrugał powiekami, nie będąc pewnym czy biały dym przed jego oczami aby na pewno jest prawdziwy. Spojrzawszy na Janet, która przygotowywała się do kolejnego ataku, biorąc w garście mąkę, natychmiastowo poderwał się z miejsca i ruszył w kierunku blondynki.
- Odłóż broń, albo pożałujesz- zachichotał, szepcząc jej do ucha. Dziewczyna odruchowo zatrzepotała długimi, czarnymi rzęsami i oparła się dłońmi o blat, udając, że zastanawia się nad ultimatum postawionym przez szatyna.
- Nie sądzę- zaśmiała się, ponownie sypnąwszy mu białym pyłem w twarz.
- Dorwę Cię!- wysyczał niby wściekły, podążając wzrokiem za towarzyszką uciekającą do salonu. Zamierzał dać jej pięciosekundowe fory, by siły w tym starciu były wyrównane. Nim jednak Regan się obejrzała, Bieber podciął jej nogę i powalił ją na miękki, puszysty dywan.- I co teraz?- zapytał triumfalnym tonem, opierając się po obu stronach głowy swojej roześmianej ofiary.
Blondynka pisnęła cicho i spojrzała na chłopaka swoimi sarnimi oczami, w których kryła się słodka niewinność. Ten, czując delikatną dłoń, która otarła resztki mąki z jego policzka i przypadkowo dotknęła jego wrażliwych na dotyk warg, przełknął głośno ślinę, walcząc z własną pokusą pocałowania dziewczyny. Niestety zmniejszająca się odległość dzieląca twarz Janet od twarzy Justina była zbyt mała by nic się nie wydarzyło. W przeciągu kilku sekund delikatne, kształtne usta złożyły pieczęć w kąciku ust szatyna.
- Boże, przepraszam- jęknęła zawstydzona Regan, czując się jak idiotka, gdy ujrzała niezadowolenie na twarzy brązowookiego.
- Chodź... Czas na pizzę- Bieber gwałtownie podniósł się do pionu i wyciągnął rękę do wciąż leżącej towarzyszki. Nie warto było rozpamiętywać tego zdarzenia. Do niczego nie doszło, a nawet jeśli, przyjaciołom może zdarzyć się chwila słabości.
Nie było późno, choć na dworze już zmierzchało. Niestety to był urok późnej jesieni, z którą wiązały się coraz krótsze dni, a dłuższe noce. Byle do Sylwestra, powtarzał każdy, wierząc, że przetrwa ten jakże senny grudniowy okres.
- Reflektujesz na jeszcze jedną lampkę?- zapytała Janet, trzymając w ręku butelkę wytrawnego wina. Szatyn spojrzał na dziewczynę przez kryształową szyjkę kieliszka po czym odstawił go na stół.
- Chętnie- uśmiechnął się, patrząc jak blask ze świecy odbija się o szklane naczynia porozstawiane na kuchennym stole. - Wiesz, czasem brak elektryczności ma swoje wdzięki- mruknął pod nosem, będąc zapatrzony na widok ciemnego miasta za oknem.
- Ale nie teraz- pokręciła głową. - Mam dzisiaj nocną zmianie w kasynie i wolałabym, żeby do tego czasu prąd powrócił- odparła, zgarniając opuszkami palców, okruszki po pizzy z dębowej powierzchni.
- Jasne... Wiesz co, pójdę już. Muszę jeszcze skoczyć do miasta załatwić pewną sprawę- Bieber natychmiastowo wstał z krzesła, podciągnął jak zwykle opadające z tyłka spodnie i ruszył w kierunku przedpokoju, gdzie pośpiesznie nałożył buty i kurtkę. - Miłej pracy- posłał blondynce posępny uśmiech, po czym wyszedł z mieszkania nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
Szedł przed siebie jak zahipnotyzowany. To co widział, wtedy będąc u Janet, na pewno nie było żadną halucynacją... Nie mogło być. Przemykając przez ośnieżone po kolana dróżki, gnał do miejsca, w którym odbył decydującą rozmowę z Jamie. Faktycznie, nie zdawało mu się. Brunetka naprawdę tam była. Stała przed pobliskim jeziorkiem i spoglądała na zamarzniętą taflę. Wyglądała na zawiedzioną, że nie może zobaczyć w niej swojego odbicia.
- Cześć- powiedział cichutko, bojąc się, że kobieta może się wystraszyć. Jednak ona na widok brata szeroko się uśmiechnęła i owinęła ręce wokół jego szyi, sprawiając mu tym potworny ból. Przez jeden gest przestał wierzyć w jej fizyczną obecność. Nie czuł jej dotyku tak jak kiedyś... Była to tylko obecność mentalna. - Dziś mija miesiąc?- zadał pytanie retoryczne, wiedząc, że nie uzyska odpowiedzi.- Powiem Ci, że to najgorszy ze wszystkich w moim życiu- jęknął z narastającą gulą w gardle. Kochał Jamie, ale nienawidził gdy pojawiała się tak z zaskoczenia, kiedy miała na to ochotę. Gdyby chociaż zostawała na dłużej niż te ułamki sekund, gdyby mógł jej opowiedzieć o wszystkim tym co ją ominęło...,ale nie mógł. - Poznałaś Janet? Chyba jest moją nową przyjaciółką- ociężale wypuścił powietrze z ust, gdy brunetka pokiwała twierdząco głową. - Sądzisz, że mogę jej zaufać?- zapytał, na co Jamie po raz kolejny przytaknęła, a zaraz po tym odgoniła go rękoma, pokazując na niego palcem i udając, że trzęsie się z zimna. - Okej, już idę, ale odwiedź mnie jeszcze kiedyś- po raz ostatni spojrzał w błyszczące oczy siostry, a potem narzucił na głowę kaptur, włożył ręce do kieszeni i odszedł w głąb parku.
- Ratunku!- do uszu Justin'a dobiegł spanikowany, kobiecy głos. Chłopak okręcił się dookoła, próbując dostrzec coś w otaczającej go ciemności. Gdyby Central Park nie był jednym z najsłynniejszych ogrodów świata, uwierzyłby że rzędy latarni przy alejkach są zbędne, ale tu się cholera przewijało mnóstwo ludzi... Może akurat nie w tym momencie, ale w ciągu dnia tłumy wędrowały tymi długimi, krętymi ścieżkami, prowadzącymi czasem do miejsc, które mało kiedy ktoś odwiedzał. - Pomocy!- wołanie po raz kolejny rozległo się po okolicy.
Wytężył wzrok by być jak sokół szukający ofiary - znalazł! Średniej budowy mężczyzna usiłował wciągnąć pomiędzy drzewa wierzgającą się kobietę. Ja nie dałbym rady, Bieber zadał sobie pytanie, zanim nabrał rozpędu i rzucił się w stronę agresora.
- Kolega ma jakiś problem?- zapytał melodyjnym głosem, zacisnąwszy ramieniem szyję przeciwnika.
- Puszczaj!- syknął napastnik, z trudem nabierając powietrze do ust.
- Uciekaj- szatyn spojrzał na przerażoną dziewczynę, a następnie popchnął swoją ofiarę na ośnieżony trawnik. - Masz więcej szczęścia niż rozumu. Gdybym ujrzał Cię w bardziej jednoznacznej sytuacji niż ta, uwierz, że zabolałoby mocniej- z całej siły kopnął w krocze delikwenta, a gdy ten zwinął się z bólu, kopnął go jeszcze w brzuch i uderzył skostniałą pięścią w twarz. - Szacunek do kobiet to podstawa- wycharczał Justin, z wrednym uśmiechem kiedy z nosa mężczyzny wypłynęła strużka krwi.
- Spierdalaj- wysapał czarnowłosy, na co w ramach odpowiedzi otrzymał pięć kolejnych ciosów, które pozbawiły go pełnego kontaktu ze światem.
- Pamiętaj co Ci powiedziałem- Bieber rzucił na odchodne, obmył ręce w śniegu i szybko ulotnił się z miejsca zdarzenia.
Odór potu unoszący się w powietrzu oraz duchota, jakie panowały w klubie, wyjątkowo nie były przeszkodą dla Justina. Zazwyczaj starał się unikać takich miejsc, gdzie do połowy roznegliżowane , upite nastolatki, kleiły się do starszych facetów, a nawet tańczyły na blacie baru. Zbyt mocno kojarzyło mu się to z klimatami burdelu, o których wiele razy nasłuchał się podczas sprośnych rozmów między żołnierzami na poligonie.
- Dwie setki- rzucił do barmanki, przeczesując dłonią włosy. To zawsze działało na kobiety, kiedy chciał odwrócić ich uwagę, żeby nie spytały o dowód osobisty.
- Dwadzieścia jeden ukończone?- zapytała brunetka stojąca za ladą. Jej mina była na tyle poważna, by Justin uwierzył, że jest służbistką. Z ust chłopaka wydobył się cichy bełkot, mający za chwilę przerodzić się w poważne, przekonujące przemówienie na temat jego pełnoletniości. - Żartowałam, przecież widzę- zachichotała dziewczyna, zanim podała Bieberowi dwie, nalane do pełna, szklanki wódki. Naprawdę śmieszne, pomyślał szatyn wypijając duszkiem zawartość jednego z naczyń. Jeszcze trzy miesiące, kiwnął głową sam do siebie, a następnie usiadł na stołku przy barze, który właśnie się zwolnił.
Spoglądając z pożądaniem na drugą szklankę czystej, wsłuchiwał się w cichy sygnał połączenia w komórce. Wiedział, że będzie miał kłopoty jeśli Janet odbierze i zorientuje się w jakim przebywa miejscu i co tam robi. Jednak musiał do niej zadzwonić. Potrzeba usłyszenia, jej ciepłego, niemal zawsze wesołego głosu, wypierała wszystkie negatywne skutki tej rozmowy.
- Justin?!- chłopak poczuł na ramieniu delikatny, znajomy dotyk. Szybko wcisnął czerwoną słuchawkę na ekranie najnowszego iPhone'a i schował go do kieszeni.
- Peyton?- podniósł do góry brew, widząc wstawioną dziewczynę.
- Chodź, zatańczymy- pociągnęła chłopaka na parkiet. Ten jednak w ostatniej chwili zdążył łyknąć setkę wódki i niestabilnie odstawić naczynie na stół. Tak jak przewidywał, szklanka sturlała się z baru i zbiła, na ceramicznej posadzce. Szczęście w nieszczęściu, że nikt nie usłyszał dźwięku bijącego się szkła. Tłum rozszalałej młodzieży wił się w rytm głośnej muzyki, co jeszcze bardziej sprzyjało zamaskowaniu strat wyrządzonych przez Biebera. Sam pociągnął czarnowłosą pomiędzy cały tańczący lud, a ona wykorzystując jego naiwność subtelnie ocierała się o jego czułe miejsca niby pląsając.
Nie opierał się gdy Rogers ciągnęła go do damskiej toalety. Wiedział co miało za chwilę się wydarzyć, przez co adrenalina buzowała w nim jeszcze bardziej. Alkohol tylko ją w tym wspomagał. Zetknąwszy się plecami z zimną, łazienkową ścianą, westchnął głośno i spojrzał na kucającą przed nim zielonooką, która z pożądaniem patrzyła na jego krocze i się do niego dobierała.
- Pey- westchnął, lecz dziewczyna uciszyła go świszczącym powietrzem wypuszczonym z ust. Jej chłodne, drobne dłonie, dotknęły członka Justin'a, przez co on głośno syknął, nie chcąc wydać z siebie zabawnego pisku. - Przygotuj się- czarnowłosa położyła dłoń szatyna na swojej piersi, wyciągniętej ponad dekolt sukienki, a potem polizała językiem główkę Jerry'ego. Wtem Bieber podskoczył wystraszony na skutek wibrującego w kieszeni telefonu. Przed oczami pojawiła mu się wizja uśmiechniętej blondynki, o której na samą myśl, jego usta wygięły się w do góry zadartą podkówkę.
- Peyton, koniec!- odepchnął od siebie dziewczynę, zapiął rozporek i zdenerwowany ruszył do męskiej toalety, by doprowadzić się do jako takiego porządku.
Smsa od Janet postanowił odczytać dopiero po kilku minutach gdy wyszedł z klubu. Nie widząc w pobliżu żadnej ławki, na której mógłby spocząć, usiadł na krawężniku i rzucił okiem na wyświetlacz iPhone'a. Nie mylił się co do adresata. Regan napisała, że przykro jej, ale nie może odebrać w pracy telefonu. O której kończysz zmianę?- odpisał i ruszył w kierunku kasyna. Do klubu wolał już nie wracać. Znowu musiałby patrzeć na twarz tej dziwki, która rzekomo stawia swojego ojca na pierwszym miejscu i nie jest gotowa na związki. Na szczęście po alkoholu, łatwo można poznać ludzkie oblicze przepełnione obrzydliwym kłamstwem... O trzeciej - po paru sekundach Justin otrzymał odpowiedź. Kątem oka spojrzał na zegarek przepasany na lewym nadgarstku i widząc, że pozostało mu dziesięć minut, szybkim krokiem pomknął do obranego celu.
Stojąc pod drzwiami wyjściowymi dla personelu, niecierpliwie obserwował wskazówki poruszające się na jego czarnym Rolexie. Bieber już prawie w ogóle nie czuł działania alkoholu, a na dodatek skutecznie pozbył się jego woni z ust, przeżuwając owocową gumę do żucia.
- Spać nie możesz?- przemęczona blondynka stanęła naprzeciw szatyna. Wyglądała tak jak wtedy gdy widział ją po raz pierwszy. Czerwone usta kontrastowały z przewiewną czarno-białą sukienką, a wysokie szpilki dodawały jej co najmniej pięć cali wzrostu.
- Powiedzmy- przełknął nieprzyjemną gulę w gardle, powstałą na skutek wspomnień z dzisiejszego wieczoru i spuścił wzrok na buty.
- Justin, co się dzieje?- podszedłszy bliżej, Janet złapała w dłonie twarz towarzysza by wreszcie spojrzeć mu w oczy.
- Nie chcę byś wracała do domu sama przez Central Park. Ledwo co uchroniłem tam dzisiaj kobietę od gwałtu- mruknął, cicho pod nosem. Blondynka nie odpowiedziała. Posłała szatynowi tylko nikły uśmiech i wtuliła się w jego potężne ciało. A gdy odwzajemnił gest, powoli ruszyli przed siebie.
- Zimno mi- zgrzytnęła zębami po paru minutach spaceru.
- Może przenocujesz dzisiaj u mnie?- zapytał, zatrzymując się w pół kroku by zdjąć swoją kurtkę i opatulić nią Regan odzianą w cieniutki, wręcz jesienny płaszczyk.
- Ubierz ją. Jeszcze się rozchorujesz...- dziewczyna usiłowała zsunąć z siebie narzutę, ale Justin ją powstrzymał.
- Nie zapominaj, że to ty wciąż jesteś chora- objął towarzyszkę ramieniem by się rozgrzała. - To jak? Zagościsz w moich skromnych progach?- spojrzał na nią uważnie przed skrzyżowaniem dróg prowadzących do dwóch różnych dzielnic Nowego Jorku.
Naciągnął prześcieradło na ślizgający się materiał skórzanej, salonowej sofy i podniósł z podłogi swoją kołdrę oraz poduszkę, nawleczone w czarne, bawełniane poszewki, po czym rzucił je na posłanie. Spojrzawszy na swoje dłonie, zdał sobie sprawę w jakim musiał być szoku skoro nie czuł, wybicia palca, kiedy wymierzał kolejne ciosy napastnikowi w parku. Zbyt wiele wydarzyło się jak na jeden dzień, pomyślał Justin, rozkoszując się otaczającą go grobową ciszą. Tylko gdy wytężył słuch, do jego uszu dobiegał cichy oddech Janet będącej w sypialni.
Idąc po ciemku do łazienki, z przyzwyczajenia rzucił okiem na ogromne lustro, pokrywające całą ścianę korytarza. Oprócz swojej sylwetki, ujrzał tam też nagą blondynkę, której odbicie przemykało jedynie przez lekko uchylone drzwi od pokoju. Justin zatrzymał się na chwilę i zagryzł usta w wąską linię, obserwując jak dziewczyna, ospałymi ruchami, ubiera szeroką, o wiele za dużą koszulkę, którą on sam dał jej wcześniej, by miała w czym spać.
- Cholera- jego usta zarysowały niesłyszalne słowo, wyrażające teraz więcej niż tysiąc słów. Gdyby nie istniała na świecie moralność, poczucie winy i wstyd, bez zastanowienia podszedłby do Janet i na jej ciele dotarłby swoją dłonią do miejsc , których nawet nie dotyka światło księżyca. Napalony samiec, szatyn skarcił się w myślach i po cichu ruszył do łazienki by usztywnić sobie wybite palce.
- Wesołych Świąt- powiedział cicho, wręczywszy chłopcu banknot o wartości pięćdziesięciu dolarów, uprzednio wyciągnąwszy go ze skórzanego portfela. Sześciolatek spojrzał podejrzliwie na Justina, a potem uwiesił się mu na szyi, chcąc podziękować za podarunek. Nie wiedząc czemu, oczy chłopaka zaszkliły się, a po ciele przeszedł mało przyjemny dreszcz. Nie mógł wyjść teraz na osła, którego wzruszyła smutna historyjka z marketu na Manhattanie, toteż odciągnął brzdąca od siebie, pogłaskał go po głowie i odszedł, posyłając mu szczery uśmiech.
Szatyn delikatnie zastukał dłonią w drzwi, opierając się ramieniem o metalową framugę. Miał skrytą nadzieję, że Janet będzie w lepszym stanie niż wczoraj, i że w ogóle zdecyduje się by wpuścić go do mieszkania po wszystkich niecodziennych historiach, których się nasłuchała.
Stęknął pod nosem, próbując nie upuścić toreb z zakupami, które swoją drogą wnosił po schodach na ostatnie piętro wieżowca, bo rzekomo winda była zepsuta. Słysząc obijające się szkło i głośny tupot, nie miał wątpliwości, że blondynka jest w domu i najprawdopodobniej sprząta mieszkanie przed wizytą nieproszonego gościa.
- Ciao, słyszałem, że Pani zamawiać pizza z la Italia- powiedział z dziwnym, akcentem spoglądając na zaskoczoną Janet.
- Nie umiesz mówić po włosku- zachichotała dziewczyna, odbierając z rąk chłopaka, papierowe, na pół rozdarte torby z jedzeniem. Zaciągnąwszy się intensywnym, nie trudnym do pomylenia z niczym innym, zapachem świeżej bazylii, uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę, że jej węch powoli wraca do normy, po jakże uciążliwym i męczącym katarze.
- Przepraszam, że znowu przyszedłem tak bez uprzedzenia...- powiedział, mozolnie rozbierając kurtkę i buty w progach przedpokoju.
- To raczej ja powinnam Cię przeprosić, że jako Twój terapeuta wzbudzam w Tobie litość- odparła blondynka, z ciekawością spoglądając na zapakowane produkty, a tym samym unikając spojrzenia szatyna.
- Jestem Ci to winien z wielu powodów, a szczególnie za wczoraj- podszedł do niej na tyle blisko by dotknęła swoim drobnym noskiem, jego wyrzeźbionego, okrytego tylko obcisłym, czarnym T-shirtem, torsu. - Rozumiemy się?- zerknął w dół, by uzyskać jakiś kontakt wzrokowy z towarzyszką, której ciepły, równomierny oddech, muskający jego klatkę piersiową, przyprawił go o gęsią skórkę.- Rozgrzej piekarnik, a ja zajmę się robieniem ciasta..- ruszył do kuchni, drapiąc się po karku. Co robisz palancie, skarcił siebie w myślach. Nie chciał i nie wyobrażał sobie by relacje z Janet zeszły na inny tor niż ten, prowadzący do przyjaźni. Nareszcie znalazł swoją opokę, której nie zamierzał stracić przez jeden głupi, szczeniacki ruch.
Kiedy po raz kolejny w ciągu piętnastu minut kucnął przed piecem by skontrolować jak się ma pizza, ukradkiem spojrzał na zapatrzoną w zegar blondynkę, beztrosko siedzącą na kuchennym blacie. Długie, szczupłe nogi dziewczyny, luźno zwisające ze stołu, dyndały to w przód, to w tył, jakby próbowały wbić się w trudny do wyczucia rytm piosenki, dobiegającej z niemalże całkowicie wyciszonego radia. Bieber naprawdę podziwiał takich ludzi jak Janet, którzy potrafili odpłynąć w swój własny, idealny świat, a smutna rzeczywistość stawała się czymś błahym, a nawet niewidzialnym. Ich wybujała wyobraźnia chyba była odskocznią od problemów życia codziennego. Tak, chyba... Justinowi naprawdę było ciężko przyznać się przed samym sobą, że różni się od innych i, że jest człowiekiem z wybrakowanymi uczuciami. Przecież potrafił kochać, współczuć, troszczyć się, ale potrafił też ranić, nienawidzić i cierpieć. To otoczenie odebrało mu wszystkie inne emocje, których nie potrafił w żaden sposób określić. Nawet nie wiedział czy stracił je z biegiem czasu, czy nigdy ich nie posiadał...
Kilka razy zamrugał powiekami, nie będąc pewnym czy biały dym przed jego oczami aby na pewno jest prawdziwy. Spojrzawszy na Janet, która przygotowywała się do kolejnego ataku, biorąc w garście mąkę, natychmiastowo poderwał się z miejsca i ruszył w kierunku blondynki.
- Odłóż broń, albo pożałujesz- zachichotał, szepcząc jej do ucha. Dziewczyna odruchowo zatrzepotała długimi, czarnymi rzęsami i oparła się dłońmi o blat, udając, że zastanawia się nad ultimatum postawionym przez szatyna.
- Nie sądzę- zaśmiała się, ponownie sypnąwszy mu białym pyłem w twarz.
- Dorwę Cię!- wysyczał niby wściekły, podążając wzrokiem za towarzyszką uciekającą do salonu. Zamierzał dać jej pięciosekundowe fory, by siły w tym starciu były wyrównane. Nim jednak Regan się obejrzała, Bieber podciął jej nogę i powalił ją na miękki, puszysty dywan.- I co teraz?- zapytał triumfalnym tonem, opierając się po obu stronach głowy swojej roześmianej ofiary.
Blondynka pisnęła cicho i spojrzała na chłopaka swoimi sarnimi oczami, w których kryła się słodka niewinność. Ten, czując delikatną dłoń, która otarła resztki mąki z jego policzka i przypadkowo dotknęła jego wrażliwych na dotyk warg, przełknął głośno ślinę, walcząc z własną pokusą pocałowania dziewczyny. Niestety zmniejszająca się odległość dzieląca twarz Janet od twarzy Justina była zbyt mała by nic się nie wydarzyło. W przeciągu kilku sekund delikatne, kształtne usta złożyły pieczęć w kąciku ust szatyna.
- Boże, przepraszam- jęknęła zawstydzona Regan, czując się jak idiotka, gdy ujrzała niezadowolenie na twarzy brązowookiego.
- Chodź... Czas na pizzę- Bieber gwałtownie podniósł się do pionu i wyciągnął rękę do wciąż leżącej towarzyszki. Nie warto było rozpamiętywać tego zdarzenia. Do niczego nie doszło, a nawet jeśli, przyjaciołom może zdarzyć się chwila słabości.
Nie było późno, choć na dworze już zmierzchało. Niestety to był urok późnej jesieni, z którą wiązały się coraz krótsze dni, a dłuższe noce. Byle do Sylwestra, powtarzał każdy, wierząc, że przetrwa ten jakże senny grudniowy okres.
- Reflektujesz na jeszcze jedną lampkę?- zapytała Janet, trzymając w ręku butelkę wytrawnego wina. Szatyn spojrzał na dziewczynę przez kryształową szyjkę kieliszka po czym odstawił go na stół.
- Chętnie- uśmiechnął się, patrząc jak blask ze świecy odbija się o szklane naczynia porozstawiane na kuchennym stole. - Wiesz, czasem brak elektryczności ma swoje wdzięki- mruknął pod nosem, będąc zapatrzony na widok ciemnego miasta za oknem.
- Ale nie teraz- pokręciła głową. - Mam dzisiaj nocną zmianie w kasynie i wolałabym, żeby do tego czasu prąd powrócił- odparła, zgarniając opuszkami palców, okruszki po pizzy z dębowej powierzchni.
- Jasne... Wiesz co, pójdę już. Muszę jeszcze skoczyć do miasta załatwić pewną sprawę- Bieber natychmiastowo wstał z krzesła, podciągnął jak zwykle opadające z tyłka spodnie i ruszył w kierunku przedpokoju, gdzie pośpiesznie nałożył buty i kurtkę. - Miłej pracy- posłał blondynce posępny uśmiech, po czym wyszedł z mieszkania nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
Szedł przed siebie jak zahipnotyzowany. To co widział, wtedy będąc u Janet, na pewno nie było żadną halucynacją... Nie mogło być. Przemykając przez ośnieżone po kolana dróżki, gnał do miejsca, w którym odbył decydującą rozmowę z Jamie. Faktycznie, nie zdawało mu się. Brunetka naprawdę tam była. Stała przed pobliskim jeziorkiem i spoglądała na zamarzniętą taflę. Wyglądała na zawiedzioną, że nie może zobaczyć w niej swojego odbicia.
- Cześć- powiedział cichutko, bojąc się, że kobieta może się wystraszyć. Jednak ona na widok brata szeroko się uśmiechnęła i owinęła ręce wokół jego szyi, sprawiając mu tym potworny ból. Przez jeden gest przestał wierzyć w jej fizyczną obecność. Nie czuł jej dotyku tak jak kiedyś... Była to tylko obecność mentalna. - Dziś mija miesiąc?- zadał pytanie retoryczne, wiedząc, że nie uzyska odpowiedzi.- Powiem Ci, że to najgorszy ze wszystkich w moim życiu- jęknął z narastającą gulą w gardle. Kochał Jamie, ale nienawidził gdy pojawiała się tak z zaskoczenia, kiedy miała na to ochotę. Gdyby chociaż zostawała na dłużej niż te ułamki sekund, gdyby mógł jej opowiedzieć o wszystkim tym co ją ominęło...,ale nie mógł. - Poznałaś Janet? Chyba jest moją nową przyjaciółką- ociężale wypuścił powietrze z ust, gdy brunetka pokiwała twierdząco głową. - Sądzisz, że mogę jej zaufać?- zapytał, na co Jamie po raz kolejny przytaknęła, a zaraz po tym odgoniła go rękoma, pokazując na niego palcem i udając, że trzęsie się z zimna. - Okej, już idę, ale odwiedź mnie jeszcze kiedyś- po raz ostatni spojrzał w błyszczące oczy siostry, a potem narzucił na głowę kaptur, włożył ręce do kieszeni i odszedł w głąb parku.
- Ratunku!- do uszu Justin'a dobiegł spanikowany, kobiecy głos. Chłopak okręcił się dookoła, próbując dostrzec coś w otaczającej go ciemności. Gdyby Central Park nie był jednym z najsłynniejszych ogrodów świata, uwierzyłby że rzędy latarni przy alejkach są zbędne, ale tu się cholera przewijało mnóstwo ludzi... Może akurat nie w tym momencie, ale w ciągu dnia tłumy wędrowały tymi długimi, krętymi ścieżkami, prowadzącymi czasem do miejsc, które mało kiedy ktoś odwiedzał. - Pomocy!- wołanie po raz kolejny rozległo się po okolicy.
Wytężył wzrok by być jak sokół szukający ofiary - znalazł! Średniej budowy mężczyzna usiłował wciągnąć pomiędzy drzewa wierzgającą się kobietę. Ja nie dałbym rady, Bieber zadał sobie pytanie, zanim nabrał rozpędu i rzucił się w stronę agresora.
- Kolega ma jakiś problem?- zapytał melodyjnym głosem, zacisnąwszy ramieniem szyję przeciwnika.
- Puszczaj!- syknął napastnik, z trudem nabierając powietrze do ust.
- Uciekaj- szatyn spojrzał na przerażoną dziewczynę, a następnie popchnął swoją ofiarę na ośnieżony trawnik. - Masz więcej szczęścia niż rozumu. Gdybym ujrzał Cię w bardziej jednoznacznej sytuacji niż ta, uwierz, że zabolałoby mocniej- z całej siły kopnął w krocze delikwenta, a gdy ten zwinął się z bólu, kopnął go jeszcze w brzuch i uderzył skostniałą pięścią w twarz. - Szacunek do kobiet to podstawa- wycharczał Justin, z wrednym uśmiechem kiedy z nosa mężczyzny wypłynęła strużka krwi.
- Spierdalaj- wysapał czarnowłosy, na co w ramach odpowiedzi otrzymał pięć kolejnych ciosów, które pozbawiły go pełnego kontaktu ze światem.
- Pamiętaj co Ci powiedziałem- Bieber rzucił na odchodne, obmył ręce w śniegu i szybko ulotnił się z miejsca zdarzenia.
Odór potu unoszący się w powietrzu oraz duchota, jakie panowały w klubie, wyjątkowo nie były przeszkodą dla Justina. Zazwyczaj starał się unikać takich miejsc, gdzie do połowy roznegliżowane , upite nastolatki, kleiły się do starszych facetów, a nawet tańczyły na blacie baru. Zbyt mocno kojarzyło mu się to z klimatami burdelu, o których wiele razy nasłuchał się podczas sprośnych rozmów między żołnierzami na poligonie.
- Dwie setki- rzucił do barmanki, przeczesując dłonią włosy. To zawsze działało na kobiety, kiedy chciał odwrócić ich uwagę, żeby nie spytały o dowód osobisty.
- Dwadzieścia jeden ukończone?- zapytała brunetka stojąca za ladą. Jej mina była na tyle poważna, by Justin uwierzył, że jest służbistką. Z ust chłopaka wydobył się cichy bełkot, mający za chwilę przerodzić się w poważne, przekonujące przemówienie na temat jego pełnoletniości. - Żartowałam, przecież widzę- zachichotała dziewczyna, zanim podała Bieberowi dwie, nalane do pełna, szklanki wódki. Naprawdę śmieszne, pomyślał szatyn wypijając duszkiem zawartość jednego z naczyń. Jeszcze trzy miesiące, kiwnął głową sam do siebie, a następnie usiadł na stołku przy barze, który właśnie się zwolnił.
Spoglądając z pożądaniem na drugą szklankę czystej, wsłuchiwał się w cichy sygnał połączenia w komórce. Wiedział, że będzie miał kłopoty jeśli Janet odbierze i zorientuje się w jakim przebywa miejscu i co tam robi. Jednak musiał do niej zadzwonić. Potrzeba usłyszenia, jej ciepłego, niemal zawsze wesołego głosu, wypierała wszystkie negatywne skutki tej rozmowy.
- Justin?!- chłopak poczuł na ramieniu delikatny, znajomy dotyk. Szybko wcisnął czerwoną słuchawkę na ekranie najnowszego iPhone'a i schował go do kieszeni.
- Peyton?- podniósł do góry brew, widząc wstawioną dziewczynę.
- Chodź, zatańczymy- pociągnęła chłopaka na parkiet. Ten jednak w ostatniej chwili zdążył łyknąć setkę wódki i niestabilnie odstawić naczynie na stół. Tak jak przewidywał, szklanka sturlała się z baru i zbiła, na ceramicznej posadzce. Szczęście w nieszczęściu, że nikt nie usłyszał dźwięku bijącego się szkła. Tłum rozszalałej młodzieży wił się w rytm głośnej muzyki, co jeszcze bardziej sprzyjało zamaskowaniu strat wyrządzonych przez Biebera. Sam pociągnął czarnowłosą pomiędzy cały tańczący lud, a ona wykorzystując jego naiwność subtelnie ocierała się o jego czułe miejsca niby pląsając.
Nie opierał się gdy Rogers ciągnęła go do damskiej toalety. Wiedział co miało za chwilę się wydarzyć, przez co adrenalina buzowała w nim jeszcze bardziej. Alkohol tylko ją w tym wspomagał. Zetknąwszy się plecami z zimną, łazienkową ścianą, westchnął głośno i spojrzał na kucającą przed nim zielonooką, która z pożądaniem patrzyła na jego krocze i się do niego dobierała.
- Pey- westchnął, lecz dziewczyna uciszyła go świszczącym powietrzem wypuszczonym z ust. Jej chłodne, drobne dłonie, dotknęły członka Justin'a, przez co on głośno syknął, nie chcąc wydać z siebie zabawnego pisku. - Przygotuj się- czarnowłosa położyła dłoń szatyna na swojej piersi, wyciągniętej ponad dekolt sukienki, a potem polizała językiem główkę Jerry'ego. Wtem Bieber podskoczył wystraszony na skutek wibrującego w kieszeni telefonu. Przed oczami pojawiła mu się wizja uśmiechniętej blondynki, o której na samą myśl, jego usta wygięły się w do góry zadartą podkówkę.
- Peyton, koniec!- odepchnął od siebie dziewczynę, zapiął rozporek i zdenerwowany ruszył do męskiej toalety, by doprowadzić się do jako takiego porządku.
Smsa od Janet postanowił odczytać dopiero po kilku minutach gdy wyszedł z klubu. Nie widząc w pobliżu żadnej ławki, na której mógłby spocząć, usiadł na krawężniku i rzucił okiem na wyświetlacz iPhone'a. Nie mylił się co do adresata. Regan napisała, że przykro jej, ale nie może odebrać w pracy telefonu. O której kończysz zmianę?- odpisał i ruszył w kierunku kasyna. Do klubu wolał już nie wracać. Znowu musiałby patrzeć na twarz tej dziwki, która rzekomo stawia swojego ojca na pierwszym miejscu i nie jest gotowa na związki. Na szczęście po alkoholu, łatwo można poznać ludzkie oblicze przepełnione obrzydliwym kłamstwem... O trzeciej - po paru sekundach Justin otrzymał odpowiedź. Kątem oka spojrzał na zegarek przepasany na lewym nadgarstku i widząc, że pozostało mu dziesięć minut, szybkim krokiem pomknął do obranego celu.
Stojąc pod drzwiami wyjściowymi dla personelu, niecierpliwie obserwował wskazówki poruszające się na jego czarnym Rolexie. Bieber już prawie w ogóle nie czuł działania alkoholu, a na dodatek skutecznie pozbył się jego woni z ust, przeżuwając owocową gumę do żucia.
- Spać nie możesz?- przemęczona blondynka stanęła naprzeciw szatyna. Wyglądała tak jak wtedy gdy widział ją po raz pierwszy. Czerwone usta kontrastowały z przewiewną czarno-białą sukienką, a wysokie szpilki dodawały jej co najmniej pięć cali wzrostu.
- Powiedzmy- przełknął nieprzyjemną gulę w gardle, powstałą na skutek wspomnień z dzisiejszego wieczoru i spuścił wzrok na buty.
- Justin, co się dzieje?- podszedłszy bliżej, Janet złapała w dłonie twarz towarzysza by wreszcie spojrzeć mu w oczy.
- Nie chcę byś wracała do domu sama przez Central Park. Ledwo co uchroniłem tam dzisiaj kobietę od gwałtu- mruknął, cicho pod nosem. Blondynka nie odpowiedziała. Posłała szatynowi tylko nikły uśmiech i wtuliła się w jego potężne ciało. A gdy odwzajemnił gest, powoli ruszyli przed siebie.
- Zimno mi- zgrzytnęła zębami po paru minutach spaceru.
- Może przenocujesz dzisiaj u mnie?- zapytał, zatrzymując się w pół kroku by zdjąć swoją kurtkę i opatulić nią Regan odzianą w cieniutki, wręcz jesienny płaszczyk.
- Ubierz ją. Jeszcze się rozchorujesz...- dziewczyna usiłowała zsunąć z siebie narzutę, ale Justin ją powstrzymał.
- Nie zapominaj, że to ty wciąż jesteś chora- objął towarzyszkę ramieniem by się rozgrzała. - To jak? Zagościsz w moich skromnych progach?- spojrzał na nią uważnie przed skrzyżowaniem dróg prowadzących do dwóch różnych dzielnic Nowego Jorku.
Naciągnął prześcieradło na ślizgający się materiał skórzanej, salonowej sofy i podniósł z podłogi swoją kołdrę oraz poduszkę, nawleczone w czarne, bawełniane poszewki, po czym rzucił je na posłanie. Spojrzawszy na swoje dłonie, zdał sobie sprawę w jakim musiał być szoku skoro nie czuł, wybicia palca, kiedy wymierzał kolejne ciosy napastnikowi w parku. Zbyt wiele wydarzyło się jak na jeden dzień, pomyślał Justin, rozkoszując się otaczającą go grobową ciszą. Tylko gdy wytężył słuch, do jego uszu dobiegał cichy oddech Janet będącej w sypialni.
Idąc po ciemku do łazienki, z przyzwyczajenia rzucił okiem na ogromne lustro, pokrywające całą ścianę korytarza. Oprócz swojej sylwetki, ujrzał tam też nagą blondynkę, której odbicie przemykało jedynie przez lekko uchylone drzwi od pokoju. Justin zatrzymał się na chwilę i zagryzł usta w wąską linię, obserwując jak dziewczyna, ospałymi ruchami, ubiera szeroką, o wiele za dużą koszulkę, którą on sam dał jej wcześniej, by miała w czym spać.
- Cholera- jego usta zarysowały niesłyszalne słowo, wyrażające teraz więcej niż tysiąc słów. Gdyby nie istniała na świecie moralność, poczucie winy i wstyd, bez zastanowienia podszedłby do Janet i na jej ciele dotarłby swoją dłonią do miejsc , których nawet nie dotyka światło księżyca. Napalony samiec, szatyn skarcił się w myślach i po cichu ruszył do łazienki by usztywnić sobie wybite palce.
*
Przepraszam, że tak długo czekaliście na rozdział. W ramach rekompensaty jest on nieco dłuższy niż wszystkie inne... Co sądzicie o jego treści? Mnie osobiście podoba się jedynie końcówka... Pozdrawiam !
DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZE! JESTEŚCIE THE BEST !
DZIĘKUJĘ ZA KOMENTARZE! JESTEŚCIE THE BEST !
Chłopiec w sklepie kompletnie mnie rozłożył, rozpłakałam się jak małe dziecko. Jestem chyba zbyt wrażliwa na takie rzeczy. Peyton chyba za dużo wypiła, a Justin chyba zaczyna coś czuc do Janet, ale nie wiem, wolę poczekac na dalszy rozwój sytuacji. Czekam na NN, życzę weny, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńmi podoba się cały rozdział. z resztą jak zwykle. uwielbiam ta histiorę. ta akcja z tym chłopczykiem w sklepie... choler wzruszyłam się. Peyton kompletnie mnie zaskoczyła. nie sądziłam, że może być taką... jak to nazwać, wywłoką? czyżby Justin żywił jakieś uczucia do Janet? ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam (:
i zapraszam na swój nowy blog: uprowadzona.blogspot.com (:
Cudowny jest ten rozdział *-* coś czuję że między Justinem a Janet się coś krok, jednak zszokowałaś mnie zachowaniem Peyton. Nie sądziłam że jest taka.. Ale cóż. Mam nadzieję że dodasz nowy rozdział niebawem
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, i zapraszam na swój blog: http://i-lost-my-dreams.blogspot.com/
rozdział jest cudowny, jak każdy inny. zdziwiła mnie postawa Peyton i przez tą sytuację jeszcze bardziej jej nie lubię, haha. ale trzymam kciuki za Janet i Justina, mam nadzieję, że wyniknie z tego coś więcej niż tylko przyjaźń :)
OdpowiedzUsuńzapraszam też do siebie! <3
Ej informujesz o nowych rozdziałach ?? :)
OdpowiedzUsuńJedynie na blogach. Nie mam twittera, gg ani innych...
Usuńrozdział jest niesamowity ! jak poprzednie zresztą ;) a ta scena z chłopczykiem taka wzruszająca ! *.*
OdpowiedzUsuńhttp://slowa-nic-nie-znacza.blogspot.com/
twoje opowiadanie jest świetne, każdy rozdział coraz ciekawszy.. Wchodze tu codziennie by zobaczyć czy dodałaś nowy. Szkoda tylko, że nie ma nic już z Laną. raczej wolałabym żeby to Justinn był bliżej (znów) z Nią niż z Janet, ale każdy ma swoje zdanie:))
OdpowiedzUsuńTO JEST GENIALNE! Jesteś fantastyczną pisarką, też chciałabym taka być! Szkoda tylko, że Lany tu nie ma.. lubie ją, no ale cóż :) Czekam na następny !
OdpowiedzUsuńNadrabiam, nadrabiam :D.
OdpowiedzUsuńOMOMOMO *____*. Zacznę od początku może :D.
Akcja z chłopczykiem - awwwwwwwww! Nie spodziewałam się, że może zmienić tak momentalnie swoje zachowanie, ale spodobało mi się to, dobrze, że to zrobił :).
Park i kobieta, którą uratował - zajebałabym tego skurwiela, który chciał jej zrobić krzywdę i naprawdę jestem zadowolona, że Bieber spuścił mu łomot.
Pocałunek z Janet - awwwww! CHCĘ ICH WIĘCEJ ZDECYDOWANIE ;D.
Impreza - no, widać, jak nie jest gotowa Pay na związki i tatuś się liczy. Nie lubię takich szmat.
I na sam koniec znowu akcja z Janet! - awwwwwww! hahaha, na pewno Jerry stanął, jak zobaczył jej ciałko <3.
Hahah :D. Rozdział świetny, cieszę się, że taki długi, a teraz lecę dalej :D ;3