piątek, 1 marca 2013

Czternaście

             Nie lubił pakować się na wyjazdy, gdyż technika z jaką upychał rzeczy do torby, w ogóle nie była praktyczna. Justin zawsze łamał sobie głowę, jak inni ludzie to robią, że udaje im się pomieścić w bagażu tygodniowy, kompletny zapas ciuchów, a on, ledwo co zwalcza trudność zamknięcia plecaka z kilkoma, nie wiele ważącymi i pojemnościowymi rzeczami.
- Zwiń ubrania w ciasne rulony- poradziła Janet, zasłoniwszy sobie rozdziawione od ziewania usta.
- Już nie śpisz?- szatyn przykucnął przy stercie pedantycznie złożonych koszulek, nawet nie zwracając uwagi na skąpo ubraną blondynkę stojącą u progu drzwi.
- Za bardzo boję się pożegnania- cicho westchnęła.
- O której masz wylot do Nowego Jorku?- zapytał, usiadłszy na wierzchu torby, w celu ułatwienia zasunięcia zamka. Chłopak miał nadzieję, że nie zapomniał o niczym, co powinno znaleźć się jeszcze w głównym bagażu.
- Dziesięć po dwudziestej trzeciej...- mruknęła z niechęcią. Regan niekoniecznie chciała ukryć swoje niezadowolenie co do powitania Nowego Roku na pokładzie samolotu, którego co jak co, ale panicznie się bała. Z drugiej strony ten lot był najtańszym, najwcześniejszym i za razem jedynym wolnym w najbliższym czasie.
- W takim razie zostawię Ci klucze od domu. Oddasz mi je przy naszym najbliższym spotkaniu...- powiedział Bieber, rzucając okiem na wczoraj sporządzoną listę rzeczy niezbędnych do zabrania w podróż. W sumie to żałował, że wczorajszy dzień zmarnował na obijanie się i nierobienie niczego pożytecznego wraz Janet. Mógł go wykorzystać na dokładne i mniej chaotyczne spakowanie się.
           Odsunął torbę na środek pokoju, a sam usiadł na łóżku, chcąc napawać się widokiem codzienności, za którą na pewno zatęskni. Choć nienawidził jej z całego serca, wiedział, że w Afganistanie doceni jej monotonność. Na samą myśl o misji zbliżającej się wielkimi krokami, zaczerpnął do płuc ogromną dawkę powietrza i wzdrygnął się z zimna. Justin nie do końca był dzisiaj sobą. Adrenalina rozpierająca go od środka, sprawiała, że czuł się, jakby ktoś inny był w jego ciele.
- Zaparzyć Ci kawy na drogę?- zapytała Janet, po dłuższej chwili krępującej ciszy i podpatrywania niekonwencjonalnych ruchów szatyna.
- Nie, dzięki- odparł, naciągając na nogi czarne, skórzane buty, wiązane aż pod kolano.
           Podniósłszy się z materaca, Bieber stanął przed lustrem i z dumą spojrzał na swoje odbicie. Luźne, ciemnozielone spodnie, czarny T-shirt opinający się na umięśnionym torsie oraz szeroka kurtka moro. Brakowało tylko nieśmiertelnika, ale ten zawieruszył się gdzieś, jeszcze we wrześniu, zaraz po powrocie z poligonu. W zamian, szatyn zapiął na nadgarstku złoty zegarek, który podobno ojciec przywiózł z Dubaju. Na sam koniec, Justin przeczesał palcami swoją karmelową grzywkę i wykonał znak krzyża, chcąc oddać się pod opiekę najwyższego na czas najbliższych sześciu miesięcy.
             Przerzuciwszy ekwipunek przez ramię, bez słowa wyszedł z pokoju, wymijając po drodze Janet, której wzroku unikał od początku dnia. Nie mógł spojrzeć w jej oczy. Chyba nie zniósłby żalu jaki w nich się krył. Przystanąwszy na korytarzu, spryskał się swoją ulubioną perfumą od Pierre Cardin, a potem zwinął z komody kluczyki od Mustanga i z rozmachem otworzył drzwi pchane wgłąb mieszkania, przez silny wiatr. Mimo to, na dworze wcale nie było zimno. Słońce świeciło i budziło do życia wszystkich, wciąż śpiących mieszkańców Calabasas.
            Bieber upchnął do bagażnika swoją torbę, po czym głośno zatrzasnął klapę. Miał nadzieję, że pożegnanie z Regan, w jakiś sposób go ominie. Przez głowę chłopaka, momentalnie przewinęło się mnóstwo planów natychmiastowej ucieczki, a co gorsza był w stanie je wypełnić. Nasunąwszy na nos złoto oprawione pilotki, otworzył drzwi kierowcy i rozsiadł się wygodnie w fotelu, tak jakby nie miał za chwilę z niego zejść.
- Justin?!- cienko ubrana blondynka wybiegła z mieszkania i nerwowo rozejrzała się po okolicy.
            Szatyn niechętnie wyszedł z samochodu i spojrzał na dziewczynę zawiedzionym wzrokiem, którego na szczęście nie mogła ujrzeć przez ciemne okulary.
- Chcesz wyjechać bez pożegnania?- zapytała, próbując uspokoić swoje szalejące na wietrze, platynowe włosy. W odpowiedzi, Bieber pokręcił przecząco głową i podszedł bliżej towarzyszki.
- Szczęśliwego Nowego Roku... Dam znać jak wrócę- nachylił się nad twarzą dziewczyny i musnął jej słodkie usta, od których nie miał siły odkleić swoich warg. Wbrew własnym obietnicom o nierobieniu Regan nadziei, zabrnął dalej w to wszystko i namiętnie ją pocałował. - Już na mnie pora- wyszeptał bezradnie, obejmując blondynkę ramieniem i przyciskając ją mocno do swojego torsu.
-  Proszę, nie jedź...- powiedziała drżącym głosem i zacisnęła usta w wąską linię, nie wiedząc co mogłaby zrobić by tylko Justin z nią został. Nawet wodospad łez, spływający po jej policzkach nie poruszył szatyna.
            Bieber pokręcił przecząco głową i odwróciwszy się na pięcie, szybkim krokiem pomaszerował do samochodu, co rusz powstrzymując się przed zawróceniem i ponownym pocałowaniem Regan. Ta relacja zboczyła na zbyt grząski teren, zatem sześciomiesięczna rozłąka miała być dobrym sposobem na sprowadzenie jej do zwykłej przyjaźni damsko-męskiej.


            Zwolnił odrobinkę, spojrzawszy na zegar wbudowany obok licznika prędkości. Do Tucson zostały już tylko cztery godziny jazdy, a oprócz tego, Justin miał w zanadrzu jeszcze trzy, których i tak żałował na zatrzymanie się w przydrożnym barze, choć doskwierał mu niemały głód. Wystukując rytm na kierownicy, kiwał głową od przodu do tyłu, w rytm jednej z piosenek Guns'n'Roses.
- ...And I want one last cigarette- wyśpiewał wokalista, na co szatyn zjechał na pobocze, wyciągnął ze schowka paczkę papierosów i wyszedł z auta.
          Oparłszy się o czarną, nagrzaną od słońca, maskę Mustanga, wyciągnął z opakowania jedną jedyną fajkę, wsunął ją do ust i z ledwością podpalił jej koniec, ostatnią zapałką jaką posiadał. Gdyby szatynowi się to nie udało, chyba padłby z wygłodzenia, na tę otaczającą go zewsząd pustynię o rdzawym kolorze z dusznym powietrzem w pakiecie. Choć z drugiej strony, nie sądził, że tak mała dawka nikotyny zabije tak ogromne łaknienie...
- Chyba natury nie oszukam- zanucił do melodii, przed chwilą usłyszanej piosenki i przydeptał butem peta, nim dobrze zdążył się nim zaciągnąć, po czym wrócił do samochodu i z piskiem opon ruszył do pobliskiego zajazdu, który minął kilka kilometrów wcześniej.
           Zatrzymawszy auto na parkingu, zerknął we wsteczne lusterko, by przeczesać palcami wiecznie zmierzwioną grzywkę. Poza swoim odbiciem, ujrzał jeszcze w zwierciadle niczego sobie brunetkę, wysiadającą z sąsiedniego samochodu, na której widok Justin zwilżył językiem usta i napiął barki. Odprowadziwszy nieznajomą wzrokiem, za róg budynku, szatyn raptownie pociągnął za klamkę i pędem pognał do lokalu, by po raz pierwszy, w sumie od dawna, przekąsić coś konkretnego.
           Nie raz, zastanawiał się, jak to jest możliwe, iż mimo złego nawyku żywieniowego, jego sylwetka miała wręcz idealne proporcje. Bo gdyby nie wliczać nieregularnych wizyt na siłowni, nie było żadnego czynnika, dzięki któremu Bieber posiadał sześciopak. Przeważnie jadał na mieście, o ile w ogóle zdarzyło mu się jeść. Jedynie wieczorami wlewał w siebie litry alkoholu, należącego do najbardziej kalorycznych produktów spożywczych. Cholera wie, pomyślał...
           Po wejściu do bufetu, chłopak rozejrzał się dookoła i o mało co, nie parsknął śmiechem, widząc staromodny wystrój, pasujący do lat osiemdziesiątych.
- Co podać? - zapytała rudowłosa kelnerka, nie pozwalając Justinowi nawet na krótką chwilę namysłu.
- A co zostanie podane najszybciej?- odparł pytaniem na pytanie, oparłszy się dłońmi o marmurową ladę.
- Podsuszana wołowina albo zupa klopsowa- powiedziała znudzenie, poprawiając włosy w czepku kuchennym. Dobrze, że chociaż ostentacyjnie nie żuła gumy, bo szatyn nie potrafiłby przytrzymać języka za zębami. Nie był osobą, która czuła satysfakcję ze sprawiania przykrości bliźniemu, jednak bywały momenty, kiedy lubił komuś dogryźć, a już w szczególności osobie, która jak mu się wydawało, zatrzymała się w czasie.
- W takim razie poproszę to drugie- pretensjonalnie wywrócił oczami, obserwując poczynania kobiety, nalewającej zupę do poobijanej miski. Gdyby nie był aż tak bardzo głodny, z chęcią opuściłby ten obskurny lokal.
           Kiedy odszedł od kasy, z tacą w rękach, ruszył do wyobcowanego stolika, stojącego gdzieś na samym końcu sali. Po drodze do upatrzonego celu, Bieber sam sobie przyznał rację, że to miejsce doprawdy było obrzydliwe: biało-czerwone, kraciaste obrusy, zdjęcia ,krzywo pozawieszane na staroświecko wytapetowanych ścianach, a nawet podziurawione linoleum, o którym część społeczeństwa dwudziestego pierwszego, mogła nigdy nie słyszeć.
          Pośpiesznie usiadł na skórzanej, czerwono obitej kanapie i zabrał się za spożywanie posiłku.
- Przepraszam, wszystkie stoliki są zajęte. Mogłabym się dosiąść?- zapytała znajoma, wcześniej ujrzana brunetka.
- Nie ma problemu- odparł zachwycony Justin, o mało co nie dławiąc się kęsem mięsnej kulki na widok głęboko wyciętego dekoltu, perfekcyjnie eksponującego biust kobiety. W zasadzie to całej jej ciało było godne zawieszenia oka. Bieber od dziecka, układał w myślach ideał swojej dziewczyny i oto jest! Siedziała właśnie przed nim...
           Szatyn usłyszał gdzieś, kiedyś, że mężczyźni wzór swojej przyszłej żony widzą w matkach. Może właśnie dlatego spodobała mu się, siedząca naprzeciw brązowowłosa, o uderzającym podobieństwie do Jamie? Z drugiej strony, tajemnicza nieznajoma nie miała słodkich dołeczków w policzkach, gdy się uśmiechała. Brakowało jej też czekoladowego, hipnotyzującego spojrzenia i połyskujących, blond włosów, rozbawiającego chichotu, troskliwości, a przede wszystkim cierpliwości. Po prostu nie była Janet, o której Justin coraz częściej myślał w nieco odmienny sposób niż o reszcie osób płci przeciwnej. Nawet jeśli obiecał sobie, że na razie nie da się wciągnąć w bliższe relacje, coś go do niej przyciągało.
          Spojrzawszy ponownie na brunetkę siedzącą naprzeciw, Bieber zaśmiał się w duszy, widząc siostrę siedzącą obok. Jak zwykle kręciła głową z zaprzeczeniem. Dlaczego tak robiła?! Za każdym razem, kiedy w towarzystwie Justina była jakaś dziewczyna, Jamie wyrażała swoją dezaprobatę. Tylko raz albo i dwa przytaknęła, ale kiedy to było, szatyn zastanowił się na moment, zabawnie marszcząc przy tym czoło. U Regan w mieszkaniu oraz w Central Parku, gdy opowiadał o niej siostrze, odparł sam sobie, po krótkiej chwili namysłu. "Niezależnie od wszystkiego, zostanę z Tobą tak długo jak będziesz tego potrzebował. Nie oddam Cię w ręce innej kobiety, dopóki osobiście jej nie zaakceptuję." - nagle słowa brunetki, wypowiedziane podczas ich ostatniego, wspólnego spaceru, nabrały sensu. Jamie tolerowała tylko Janet!
           Justin niedbale odłożył łyżkę do połowy pełnej, miski zupy, ochlapując przy tym stół i robiąc hałas na całą stołówkę. Nie zważając na pretensjonalny wzrok gapiów, pośpiesznie wstał z kanapy i prawie że pobiegł do wyjścia, o mało co nie taranując kelnerek z wrzącymi napojami i posiłkami na chwiejących się, drewnianych tacach.
           Kiedy chłopak wyszedł na zewnątrz, ciepły wiatr, zmieszany z piachem uderzył w jego twarz, a ten zaklął cicho pod nosem i ze wściekłością kopnął drobny, niczemu winny kamyczek, leżący nieopodal. W głowie Biebera tkwiło tylko jedno zasadnicze pytanie, na które nie potrafił sobie odpowiedzieć. Wrócić do Calabasas i wziąć w ręce cały swój świat, czy dojechać do Tucson by lada chwila spełnić swoje marzenia?
           Zasiadłszy za kierownicą w ukochanym, czarnym Mustangu, westchnął ciężko i starł pojedynczą łzę spływającą po policzku. Nie tego spodziewał się po samym sobie, a co gorsza nawet nie wiedział, czy aby na pewno dobrze robi podejmując tak odważną decyzję.
- Donell, słucham?- znajomy głos zabrzmiał w słuchawce, którą Justin trzymał przy uchu.
- Panie Generale... Przykro mi, ale nie dotrę na tę misję. Przypadek losowy zadecydował o tym, że zostaję w Stanach- oznajmił szatyn, próbując przełknąć nieprzyjemną gulę narastającą w gardle.
- Szeregowy Bieber... Co jak co, ale daruję Wam taki przekręt bo wierzę, że coś bardzo ważnego stanęło na Waszej drodze. Nie mniej, mam nadzieję, że na kolejną wyprawę wybierzecie się razem z nami...- powiedział zawiedziony starzec.
- Dziękuję- odparł, zaciskając zęby i rozłączając się, nie mając siły na dalszą część konwersacji.


           Podjechawszy pod dom, miał dziwne przeczucia, że nikogo już w nim nie zastanie. Było na tyle późno by Janet zabrała swoje manatki i wyruszyła na lotnisko. Po drodze do Calabasas, Justin wciąż myślał o tym co powie, jeśli będzie mu jeszcze dane spotkać Regan. Rano potraktował ją dość powierzchownie, tak więc nie zdziwiłby się, gdyby teraz ona zignorowała jego.
          Kiedy nacisnął klamkę i nie poczuł oporu w pchnięciu drzwi, odetchnął z ulgą i wszedł do mieszkania, chcąc jak najszybciej zobaczyć blondynkę. Nie znalazłszy jej na parterze, pośpiesznie ściągnął buty oraz kurtkę i omijając co drugi stopień, pobiegł na pierwsze piętro, skąd dochodził odgłos lejącej się wody. Zatrzymawszy się przed uchylonymi drzwiami łazienki, niepewnie zerknął przez szparę, a gdy ujrzał nagą Janet, stojącą do niego plecami za szklaną szybą prysznicową, uśmiechnął się półgębkiem i zdjął wszystkie swoje ubrania. Może i nie robił dobrze, ale działał pod wpływem impulsu.
           Po cichutku, zaszedł od tyłu, relaksującą się, pod ciepłą wodą Regan i przylgnął do jej ciała, oparłszy dłonie o śliskie, naścienne kafelki.
- Samym w domu, radzi się zamykać na klucz...- wyszeptał dziewczynie do ucha, na co ta wzdrygnęła się  i ze strachem, zerknęła przez ramię na twarz napastnika.
- Wiedziałam, że wrócisz...- jęknęła zaskoczona i odwróciła się przodem do chłopaka.
- Jakoś źle mi bez Ciebie...- wymruczał Justin, kąsając wargami rozpalone usta dziewczyny, która haratała swoimi szponiastymi, pomalowanymi na czerwono paznokciami skórę na jego plecach. Szatyn, czując narastające podniecenie, przyparł blondynkę do  ściany i stanowczo ujął w dłoniach jej jędrne pośladki.
- Nie tutaj, jesteś za wysoki- Janet wymownie spojrzała na towarzysza, chcąc dać mu do zrozumienia, że wyraźna różnica ich wzrostów, mogłaby być przeszkodą przy jeszcze bliższych kontaktach.
- Raczej ty za niska- odparł z rozbawieniem, próbując nie ulec temu pożądającemu spojrzeniu Regan. Na marne... W mig wziął jej drobne ciało na ręce i zaniósł do sypialni, nie zważając na to, że zmoczył nogami, drewnianą podłogę na korytarzu. Szczerze, mało go to teraz obchodziło.
           Położywszy dziewczynę na swoim łóżku, pochylił się nad nią, opierając ręce po obu stronach jej głowy. W tamtym momencie, oddech blondynki pogłębił się, a co więcej, w jej czekoladowych oczach zapłonęły iskierki zdradzające pożądanie. Chyba właśnie to napędziło Justina do dalszego działania. Świadomość, że to uczucie nie jest jednostronne i wiara, że nie tylko on podejmuje się rzuconego przez los wyzwania co do tej relacji.
             Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy blondynka zadrżała pod wpływem jego zimnych rąk, błądzących wzdłuż jej ud. Klęknąwszy pomiędzy rozchylonymi nogami dziewczyny, szatyn zachłannie wpił się w jej pełne, miękkie usta i zamruczał jakby złowrogo, spostrzegając utratę swojej dominacji. Ze stanowczością, przytrzymał przy materacu chudziutkie nadgarstki Janet, która oplotła nogami jego biodra i jęknęła cicho, gdy wreszcie poczuła w sobie Justina.


           Wyciągnął z lodówki butelkę kalifornijskiego szampana, którą zapomniał wypić w wigilię i postawił  ją na kuchennym blacie. Przynajmniej jest czym powitać Nowy Rok, pomyślał szatyn podparłszy czoło na dłoni, gdy zasiadł do stołu, by na chwilę odetchnąć. W jadalni , gdzie przebywał, rozlegało się tylko ciche tykanie zegara, pośpiesznie pędzącego ku północy.
           Przypominając sobie wszystkie tegoroczne wydarzenia, pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć, jak wiele w życiu może zmienić się przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni... Ile można stracić, a ile zyskać? Co by teraz było gdyby część rzeczy nie miała miejsca? Na pewno nie poznałby Janet, a przecież nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - wszyscy to powtarzają i mają rację. Ale dlaczego Oni wierzą, że jedna noc nadaje początek czemuś nowemu, dokładnie tak jakby zaczynać od zera, z pustą, białą kartką, na której można narysować wszystko czego się zapragnie w przeciągu kolejnego roku? Justin chciałby być jak inni, jednak należał do mniejszości, która Nowy Rok traktowała jako zmianę jednej, nic nie znaczącej cyferki...
- Już tylko dwie minuty- wyszeptała blondynka, uwieszając się chłopakowi na plecach.
- Sądziłem, że śpisz...- odparł nadal będąc w transie.
- Weź szampana i chodź na taras- mruknęła cicho, nie mając nawet siły żeby wziąć Biebera za rękę i wyciągnąć go na zewnątrz.
           Wstrząsnął butelką, zanim korek wystrzelił w powietrze, a większość wzburzonego napoju nie rozlała się na balkonową posadzkę. Justin z uśmiechem na twarzy, upił kilka łyków, a potem podał flaszkę blondynce, spoglądającej z zaciekawieniem na niebo rozświetlone od kolorowych iskierek.
- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...- rozpoczął odliczanie stanąwszy na murku mającym służyć jako balustrada. - Sześć, pięć, cztery...- wyciągnął dłoń w kierunku Janet, obserwującej go z zaciekawieniem. - Trzy, dwa, jeden!- krzyknął. - Kocham Cię.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - rozradowana dziewczyna wskoczyła w silne ramiona chłopaka, kiedy ten ją czule pocałował. - Czekaj, że co?

*
Nawet nie macie pojęcia jak jestem wściekła na samą siebie! Ten rozdział był moim upragnionym w całym tym opowiadaniu i chciałam się postarać. W zamian wyszedł mi jakiś romans i w ogóle sama słodycz -.-
Mam nadzieję, że troszkę się wam podoba? Jaka była reakcja gdy nastąpił zwrot akcji?
Dziękuję za komentarze! Wiecie, że was kocham? ;-)

11 komentarzy:

  1. straciłam sporo czasu na to by przeczytać wszystko od deski do deski. ano i widzisz wcale nie żałuję. blog jest wspaniały, wszystko tak prawdziwie i uroczo ubierasz w słowa, aż zrobiło mi się przykro, ze ja nie potrafię tak opisać wszystkiego. mam nadzieje, ze wpadniesz do mnie i wdasz się w romans z lektura napisana prze ze mnie. jeśli ci się spodoba, zapraszam do obserwowanych <3
    http://believeinlies.blogspot.be

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ten rozdział <3 Czekałam aż w końcu będą się działy 'takie rzeczy' :) can-you-love-me-hope.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG !! Ta ostatnia sytuaacja jest po prostu najlepsza ! Kocham Cię dziewczyno oraz twoje opowiadanie !! Wgl, ile masz lat? (tak z ciekawości pytam) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewiętnastka zbliża się do mnie wielkimi krokami ;-)

      Usuń
  4. Cudowny rozdział! Dobrze, że Justin wrócił do Janet :)
    @dangerous_pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Awww... cudo... po prostu cudo. Czytam ten rozdział i tak sobie myślę, że to może byc już koniec znajomości Justina i Janet, ale nagle on wszystko sobie uświadomił i wrócił do niej... awww Trzy, dwa, jeden! Kocham cię! To był chyba najpiękniejszy moment w tym rozdziale... ba! najpiękniejszy moment w tym opowiadaniu! Uwielbiam to i cieszę się, że wszystko jakoś się ułożyło. Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. moim zdaniem jest świetny. i to na końcu "kocham cię", O JEJUSIU <3 nie mogę się doczekać kolejnego :*

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny rodział ! jejku zakochałam sie !

    OdpowiedzUsuń
  8. Aww, końcówka jest najlepsza, taka słodka. Rozdział jest cudowny. Czekam z niecierpliwością na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny rozdział;) Czekam na nn;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Powinnas mnie udusić, poćwiartkować i nie wiem, co jeszcze zrobić. Przepraszam, że jestem tu tak późno -.-'
    Tak w początkach rozdziału moje myśli poleciały w przyszłość. Wyobrazilam sobie Justina biegającego z bronią i krzyczącego coś do swoich towarzyszy. Nawet pomyślałam, że mógłby tam zginąć, ale tp raczej beznadziejny pomysł.
    Ucieszyłam się kiedy jednak zawrócił z drogi. Cieszę się również, że w końcu stało się coś więcej między nim i Janet c; A moment odliczania i jego wyznanie chyba najbardziej mnie urzekły.
    Może i było cukierkowo i tak dalej, ale w każdym opowiadaniu przyda się taka 'odskocznia'.
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń