Biały, popękany sufit był pierwszą rzeczą jaką ujrzał po przebudzeniu. Mimo presji, jaka mu towarzyszyła z tym wszystkim, czuł się wypoczęty i gotowy do dalszej podróży. Po cichu i bez gwałtownych ruchów, obrócił się na bok, tak by nie zmiażdżyć Lany swoim ciałem. Pamiętał, że jest ona osobą, która nie ważne jak wielkie łóżko by miała, i tak się w nim nie pomieści, lub zajmie połowę przeznaczoną dla drugiej osoby. Kiedyś, kiedy byli ze sobą i razem sypiali, kazał jej się w nocy nie ruszać, jakby ona była winna swojego stanu nieświadomości.
Zdziwił się, gdy zobaczył wolne miejsce obok siebie. Czyżby go zostawiła? Dla własnego spokoju, spojrzał na stolik, gdzie odłożył kluczyki od auta. Ku jego zdziwieniu, one wcale tam nie leżały... Ze zdenerwowaniem zaczął biegać po pokoju, przeszukując wszystkie zakamarki, jednak nie znalazł swojej zguby. Ze złością skoczył na materac, którego metalowe sprężyny odbiły się o jego brzuch. A więc to zemsta za wszystko co zrobiłem- zaklął w myślach. Musiał przyznać, że Hughes dobrze przemyślała to wszystko. W jego głowie zaczęło coś świtać... Skoro to tylko przekręt, a ona zostawiła go w miejscu oddalonym od domu o setki mil, to może to wszystko jest bujdą? Co jeśli Jamie gdzieś wyjechała, i naprawdę jest cała i zdrowa?!
- Już nie śpisz?- zza drzwi prowadzących na hotelowy korytarz wychyliła się brunetka.
- Gdzie byłaś? -spojrzał na nią wzrokiem żądnym mordu.
- Przez te wszystkie nerwy nie mogłam już dłużej spać- westchnęła. - Pozwoliłam sobie pożyczyć Twoje auto i pojechać do najbliższego marketu po pieczywo, napoje energetyczne i słodycze na drogę- usiadła na krawędzi łóżka, wpatrując się w szatyna.
- Sądziłem...- zaczął, jednak ugryzł się w język na tyle szybko by nie obrazić brunetki. Dobre mam schizy- pomyślał, naciągając na biodra czarne, zwężane spodnie, które jeszcze przed chwilą leżały sponiewierane na podłodze. Przecież zostawiła swoją torbę- puknął się w głowę, co nie umknęło uwadze Lany. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, kryjąc twarz pod gęstwiną długich, ciemnobrązowych włosów.
Nałożywszy na siebie szarą, zwykłą koszulkę, podciągnął jak zwykle opadające jeansy. Nienawidził swojej dziwnie zbudowanej sylwetki. Długie nogi, a w pasie chudy jak szkapa. Nawet pasek zaciągnięty na ostatnią dziurkę nie był w stanie mu pomóc. Na szczęście zdążył już przyzwyczaić się do funkcjonowania z bokserkami na wierzchu.
- Wymeldujesz nas z hotelu?- zadał brunetce pytanie retoryczne, podając jej klucz do ręki.
Będąc niemalże w stu procentach pewien, że nie zostawili niczego na kwaterze, złapał za bagaże i wyniósł je do auta. Spakowawszy wszystko do bagażnika, bez pośpiechu zasiadł za kierownicą i ociężale wypuścił powietrze z ust. Świadomość, że zostało mu tysiąc osiemset mil do pokonania w jak najszybszym czasie, zmuszała go do złamania zasad dozwolonej prędkości na drodze.. Nie zamierzał jechać przez dwadzieścia dziewięć godzin, tak jak to oszacowała nawigacja satelitarna.
- Jestem- powiedziała Hughes, głośno trzaskając drzwiami pasażera. Dziewczyna momentalnie zacisnęła powieki, nie chcąc słuchać kazania Justina, o tym, że ten samochód to nie traktor, tylko delikatny Mustang. - Przepraszam- uprzedziła, uważnie przyglądając się podirytowanemu szatynowi chuchającemu na brudne szybki od okularów przeciwsłonecznych.
Dopiwszy zawartość piątej z kolei puszki z napojem energetyzującym, wyrzucił ją na tylne siedzenie. Pierwszy raz dopuścił się do takiego bałaganu w swoim aucie, które od zawsze było jego świętością nad świętościami. Jednak zmęczenie trasą i chęć jak najszybszego dotarcia do celu, zmuszały go do poświęceń. Nawet za swoją potrzebą, przez prawie całą dobę zjechał na stację tylko raz, by zaoszczędzić czas.
Nie chcąc spuścić wzroku z jezdni, po omacku grzebał pod fotelem śpiącej brunetki, gdzie był postawiony termos z ciepłym napojem.
- Co ty wyprawiasz?- zapytała zaspana dziewczyna.
- Nalej mi kawy, proszę- rozkazał, spoglądając na GPS'a. Na twarzy szatyna pojawiła się zadowolona mina, gdy odczytał, że zostało mu niecałe trzydzieści mil drogi.
- Przesadzasz z tą kofeiną- Hughes odparła z troską, przyglądając się skupionemu chłopakowi. - Dasz radę...Nie zostało wiele do przejechania, a niepotrzebnie miałbyś czuwać przez całą noc.
Przytaknął tylko głową, nic nie mówiąc. Cisza nie była im obca. Właściwie nie rozmawiali o niczym poważnym od wyjazdu z Kalifornii. Lana chyba nie chciała już wracać do omawiania tego co kiedyś łączyło ją z Justinem, bynajmniej nie w tym jakże trudnym dla niego okresie. On, próbował pozbyć się z myśli, tych wszystkich pytań, na które nie znał odpowiedzi. Od czasu opuszczenia hotelu w Denver, zmagał się ze sobą, chcąc porozmawiać z brunetką. W tym momencie milczenie nie wypływało na niego dobrze, szczególnie, że było inne niż zwykle.
- Powiedz mi...- zaczął, ukradkiem patrząc na zamyśloną Lanę podpierającą się łokciem o szybę. - Dlaczego jesteś tu razem ze mną?
Zaskoczyło ją to pytanie, na które nie było żadnej sensownej odpowiedzi, oprócz jednej, tej najszczerszej i prawdziwej.
- Chyba za wiele zawdzięczam Jamie, by teraz odebrać jej szansę na spotkanie z ukochanym bratem- wbiła wzrok w deskę rozdzielczą, z której zaczęła wycierać kurz palcem. - Jakby nie było, Tobie też jestem to winna.
- A mi niby za co?- zapytał nie okazując jakichkolwiek emocji, a tym bardziej zdziwienia.
- Dzięki Tobie odzyskałam swojego brata...- mruknęła po cichu.
- Dwayne sam chciał skończyć z amfetaminą- przejechał dłońmi dookoła kierownicy, chcąc ukryć niechęć do Hughes'a.
- Ale nie zrobiłby tego bez Twojej pomocy- niespodziewanie dotknęła szatyna za ramię. - Wiesz ile razy siedziałam i płakałam gdy nie wracał do domu na noc? Ile miałam wizji złotego strzału?- podnosiła łamiący się głos.
Co ty możesz wiedzieć, zadrwił w myślach. Nie widział się z Jamie od roku, a co jeśli nie zdążył się z nią pożegnać?
Wcisnąwszy guzik od automatu stojącego przed parkingowym szlabanem, przeczesał palcami włosy, sprawdzając w bocznym lusterku, czy aby na pewno dobrze się ułożyły. Po odebraniu kwitka, wjechał na najbliższe wolne miejsce i wyłączył silnik. Cieszył się, że zaraz zobaczy swoją siostrę. Odbierał tę energię rozpierającą go od środka, podpowiadającą mu, że Jamie jest gdzieś blisko.
Kiedy poczuł się gotowy na to wszystko co za chwilę miało się wydarzyć, opuścił auto, przed którym stała oziębła Lana. Z łatwością odczytał z jej oczu ten sam smutek, który towarzyszył mu od dwóch dni.
- Gotowy?- westchnęła, opierając dłonie na swoich biodrach.
Justin uśmiechnął się niepewnie, objął brunetkę w pasie i poprowadził ją do windy, w której oparł się o lustrzaną ścianę i walczył z uginającymi się kolanami. Niestety, innych mógł oszukać, że to wszystko go nie przerasta, ale siebie samego nie.
- Chodź- dziewczyna złapała szatyna za rękę i wprowadziła go na oddział onkologiczny.
Stojąc w kolejce do rejestracji, rozglądał się dookoła. Nowoczesny budynek z hi-tech sprzętami, szklanymi ścianami i ciemno drewnianymi wykończeniami, dał mu nadzieję na to, że lekarze są tu tak dobrze wykwalifikowani, jak w dobrym stanie jest owa klinika.
- W czym mogę pomóc?- kobieta odziana w biały fartuch odezwała się zza kontuaru.
- Dobry wieczór. Szukam Jamie Bieber- powiedział nerwowo wystukując rytm na kamiennym blacie.
- Owszem, pacjentka znajduje się na naszym oddziale. Można wiedzieć kim pan dla niej jest?- zapytała blondynka.
- Jej bratem- pokazał sekretarce swój dowód tożsamości.- Czy mógłbym najpierw porozmawiać z lekarzem prowadzącym?
- Doktor Drain jest obecnie w dyżurce. Ostatnie drzwi na środku prawego korytarza. Proszę zapukać i wejść- sekretarka uśmiechnęła się do szatyna, po czym wróciła do swoich obowiązków.
Potrąciwszy niemalże wszystkich, którzy stali na jego drodze, zatrzymał się dopiero gdy Lana pociągnęła go za kaptur od bluzy. Dziewczyna posłała mu karcące spojrzenie, na co on zagryzł usta w wąską linię. Był bliski płaczu. Wiedział, że nie czeka go dobra nowina, bo przecież na oddział onkologiczny trafia się w ostateczności.
Zapukał do drzwi i wszedł do gabinetu, gdy o jego uszy obiło się ciche "proszę". Przez pierwszy moment nie wiedział co zrobić czy powiedzieć.
- Proszę usiąść- dość młody brunet, wskazał na krzesło stojące naprzeciwko biurka.
Justin niepewnie zajął miejsce i bezczynnie przyglądał się lekarzowi.
- A więc w czym mogę pomóc?- zapytał mężczyzna.
- Chciałbym się dowiedzieć w jakim stanie jest moja siostra, Jamie Bieber- skrył swoje skostniałe dłonie pomiędzy uda.
Doktor Drain zamilkł na chwilę, odłożył swoje pióro do skórzanego etui i posłał szatynowi znaczące spojrzenie.
- Cóż... Zapewne pan już wie, że białaczkę limfocytową rozpoznano u niej cztery lata temu. Zgodnie z naszymi poleceniami zażywała leki i według badań wszystko było w porządku. Dwa miesiące temu Jamie trafiła na nasz oddział w szybko pogarszającym się stanie. Od jakiegoś czasu podawaliśmy interferon alfa, a dziewięć dni temu została poddana przeszczepowi szpiku. Niestety nie przyjął się, przykro mi... Więcej już nie jesteśmy w stanie zrobić- mężczyzna spojrzał na bladą twarz chłopaka.
- I...i...ile?- wyjąkał powstrzymując się od płaczu.
- Dwa tygodnie, maksymalnie cztery- odparł, przez co Justin wybiegł z gabinetu bez pożegnania.
Wpadł w ramiona Lany i rozpłakał się, tak jakby był małym chłopcem, nie zważającym na opinię innych. Nie obchodziło go teraz powiedzenie "chłopaki nie płaczą". Nie teraz kiedy usłyszał wyrok na jaki skazano Jamie- najważniejszą osobę w jego życiu.
- To koniec, rozumiesz?!- zanosił się i dławił powietrzem.
- Ciii...- brunetka bezskutecznie próbowała go uspokoić, jednak sama zaczynała szlochać.
- Nie wyleczą jej z tego! Umiera, a ja nie mogę nic zrobić! Nic!- krzyczał, z trudem stojąc o własnych siłach. Utrzymywał się dzięki towarzyszce.- Nie dają jej nawet miesiąca...
- Proszę nie płacz, to nic nie da, Jamie tylko się zdenerwuje jak zobaczy Cię w takim stanie- mówiła spokojnym tonem, doprowadzając Bieber'a do porządku. - poczekaj tu, a ja pójdę do recepcji i zapytam, w której sali się znajduje.
Siedział z podkulonymi nogami, na jednym z krzeseł poustawianych przy ścianie. Miał na głowie mocno zaciągnięty kaptur, przez który nawet nie było widać jego oczu.
- Dlaczego ona?- szeptał podczas tak bardzo potrzebnej mu modlitwy...
- Sądziłem...- zaczął, jednak ugryzł się w język na tyle szybko by nie obrazić brunetki. Dobre mam schizy- pomyślał, naciągając na biodra czarne, zwężane spodnie, które jeszcze przed chwilą leżały sponiewierane na podłodze. Przecież zostawiła swoją torbę- puknął się w głowę, co nie umknęło uwadze Lany. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, kryjąc twarz pod gęstwiną długich, ciemnobrązowych włosów.
Nałożywszy na siebie szarą, zwykłą koszulkę, podciągnął jak zwykle opadające jeansy. Nienawidził swojej dziwnie zbudowanej sylwetki. Długie nogi, a w pasie chudy jak szkapa. Nawet pasek zaciągnięty na ostatnią dziurkę nie był w stanie mu pomóc. Na szczęście zdążył już przyzwyczaić się do funkcjonowania z bokserkami na wierzchu.
- Wymeldujesz nas z hotelu?- zadał brunetce pytanie retoryczne, podając jej klucz do ręki.
Będąc niemalże w stu procentach pewien, że nie zostawili niczego na kwaterze, złapał za bagaże i wyniósł je do auta. Spakowawszy wszystko do bagażnika, bez pośpiechu zasiadł za kierownicą i ociężale wypuścił powietrze z ust. Świadomość, że zostało mu tysiąc osiemset mil do pokonania w jak najszybszym czasie, zmuszała go do złamania zasad dozwolonej prędkości na drodze.. Nie zamierzał jechać przez dwadzieścia dziewięć godzin, tak jak to oszacowała nawigacja satelitarna.
- Jestem- powiedziała Hughes, głośno trzaskając drzwiami pasażera. Dziewczyna momentalnie zacisnęła powieki, nie chcąc słuchać kazania Justina, o tym, że ten samochód to nie traktor, tylko delikatny Mustang. - Przepraszam- uprzedziła, uważnie przyglądając się podirytowanemu szatynowi chuchającemu na brudne szybki od okularów przeciwsłonecznych.
Dopiwszy zawartość piątej z kolei puszki z napojem energetyzującym, wyrzucił ją na tylne siedzenie. Pierwszy raz dopuścił się do takiego bałaganu w swoim aucie, które od zawsze było jego świętością nad świętościami. Jednak zmęczenie trasą i chęć jak najszybszego dotarcia do celu, zmuszały go do poświęceń. Nawet za swoją potrzebą, przez prawie całą dobę zjechał na stację tylko raz, by zaoszczędzić czas.
Nie chcąc spuścić wzroku z jezdni, po omacku grzebał pod fotelem śpiącej brunetki, gdzie był postawiony termos z ciepłym napojem.
- Co ty wyprawiasz?- zapytała zaspana dziewczyna.
- Nalej mi kawy, proszę- rozkazał, spoglądając na GPS'a. Na twarzy szatyna pojawiła się zadowolona mina, gdy odczytał, że zostało mu niecałe trzydzieści mil drogi.
- Przesadzasz z tą kofeiną- Hughes odparła z troską, przyglądając się skupionemu chłopakowi. - Dasz radę...Nie zostało wiele do przejechania, a niepotrzebnie miałbyś czuwać przez całą noc.
Przytaknął tylko głową, nic nie mówiąc. Cisza nie była im obca. Właściwie nie rozmawiali o niczym poważnym od wyjazdu z Kalifornii. Lana chyba nie chciała już wracać do omawiania tego co kiedyś łączyło ją z Justinem, bynajmniej nie w tym jakże trudnym dla niego okresie. On, próbował pozbyć się z myśli, tych wszystkich pytań, na które nie znał odpowiedzi. Od czasu opuszczenia hotelu w Denver, zmagał się ze sobą, chcąc porozmawiać z brunetką. W tym momencie milczenie nie wypływało na niego dobrze, szczególnie, że było inne niż zwykle.
- Powiedz mi...- zaczął, ukradkiem patrząc na zamyśloną Lanę podpierającą się łokciem o szybę. - Dlaczego jesteś tu razem ze mną?
Zaskoczyło ją to pytanie, na które nie było żadnej sensownej odpowiedzi, oprócz jednej, tej najszczerszej i prawdziwej.
- Chyba za wiele zawdzięczam Jamie, by teraz odebrać jej szansę na spotkanie z ukochanym bratem- wbiła wzrok w deskę rozdzielczą, z której zaczęła wycierać kurz palcem. - Jakby nie było, Tobie też jestem to winna.
- A mi niby za co?- zapytał nie okazując jakichkolwiek emocji, a tym bardziej zdziwienia.
- Dzięki Tobie odzyskałam swojego brata...- mruknęła po cichu.
- Dwayne sam chciał skończyć z amfetaminą- przejechał dłońmi dookoła kierownicy, chcąc ukryć niechęć do Hughes'a.
- Ale nie zrobiłby tego bez Twojej pomocy- niespodziewanie dotknęła szatyna za ramię. - Wiesz ile razy siedziałam i płakałam gdy nie wracał do domu na noc? Ile miałam wizji złotego strzału?- podnosiła łamiący się głos.
Co ty możesz wiedzieć, zadrwił w myślach. Nie widział się z Jamie od roku, a co jeśli nie zdążył się z nią pożegnać?
Wcisnąwszy guzik od automatu stojącego przed parkingowym szlabanem, przeczesał palcami włosy, sprawdzając w bocznym lusterku, czy aby na pewno dobrze się ułożyły. Po odebraniu kwitka, wjechał na najbliższe wolne miejsce i wyłączył silnik. Cieszył się, że zaraz zobaczy swoją siostrę. Odbierał tę energię rozpierającą go od środka, podpowiadającą mu, że Jamie jest gdzieś blisko.
Kiedy poczuł się gotowy na to wszystko co za chwilę miało się wydarzyć, opuścił auto, przed którym stała oziębła Lana. Z łatwością odczytał z jej oczu ten sam smutek, który towarzyszył mu od dwóch dni.
- Gotowy?- westchnęła, opierając dłonie na swoich biodrach.
Justin uśmiechnął się niepewnie, objął brunetkę w pasie i poprowadził ją do windy, w której oparł się o lustrzaną ścianę i walczył z uginającymi się kolanami. Niestety, innych mógł oszukać, że to wszystko go nie przerasta, ale siebie samego nie.
- Chodź- dziewczyna złapała szatyna za rękę i wprowadziła go na oddział onkologiczny.
Stojąc w kolejce do rejestracji, rozglądał się dookoła. Nowoczesny budynek z hi-tech sprzętami, szklanymi ścianami i ciemno drewnianymi wykończeniami, dał mu nadzieję na to, że lekarze są tu tak dobrze wykwalifikowani, jak w dobrym stanie jest owa klinika.
- W czym mogę pomóc?- kobieta odziana w biały fartuch odezwała się zza kontuaru.
- Dobry wieczór. Szukam Jamie Bieber- powiedział nerwowo wystukując rytm na kamiennym blacie.
- Owszem, pacjentka znajduje się na naszym oddziale. Można wiedzieć kim pan dla niej jest?- zapytała blondynka.
- Jej bratem- pokazał sekretarce swój dowód tożsamości.- Czy mógłbym najpierw porozmawiać z lekarzem prowadzącym?
- Doktor Drain jest obecnie w dyżurce. Ostatnie drzwi na środku prawego korytarza. Proszę zapukać i wejść- sekretarka uśmiechnęła się do szatyna, po czym wróciła do swoich obowiązków.
Potrąciwszy niemalże wszystkich, którzy stali na jego drodze, zatrzymał się dopiero gdy Lana pociągnęła go za kaptur od bluzy. Dziewczyna posłała mu karcące spojrzenie, na co on zagryzł usta w wąską linię. Był bliski płaczu. Wiedział, że nie czeka go dobra nowina, bo przecież na oddział onkologiczny trafia się w ostateczności.
Zapukał do drzwi i wszedł do gabinetu, gdy o jego uszy obiło się ciche "proszę". Przez pierwszy moment nie wiedział co zrobić czy powiedzieć.
- Proszę usiąść- dość młody brunet, wskazał na krzesło stojące naprzeciwko biurka.
Justin niepewnie zajął miejsce i bezczynnie przyglądał się lekarzowi.
- A więc w czym mogę pomóc?- zapytał mężczyzna.
- Chciałbym się dowiedzieć w jakim stanie jest moja siostra, Jamie Bieber- skrył swoje skostniałe dłonie pomiędzy uda.
Doktor Drain zamilkł na chwilę, odłożył swoje pióro do skórzanego etui i posłał szatynowi znaczące spojrzenie.
- Cóż... Zapewne pan już wie, że białaczkę limfocytową rozpoznano u niej cztery lata temu. Zgodnie z naszymi poleceniami zażywała leki i według badań wszystko było w porządku. Dwa miesiące temu Jamie trafiła na nasz oddział w szybko pogarszającym się stanie. Od jakiegoś czasu podawaliśmy interferon alfa, a dziewięć dni temu została poddana przeszczepowi szpiku. Niestety nie przyjął się, przykro mi... Więcej już nie jesteśmy w stanie zrobić- mężczyzna spojrzał na bladą twarz chłopaka.
- I...i...ile?- wyjąkał powstrzymując się od płaczu.
- Dwa tygodnie, maksymalnie cztery- odparł, przez co Justin wybiegł z gabinetu bez pożegnania.
Wpadł w ramiona Lany i rozpłakał się, tak jakby był małym chłopcem, nie zważającym na opinię innych. Nie obchodziło go teraz powiedzenie "chłopaki nie płaczą". Nie teraz kiedy usłyszał wyrok na jaki skazano Jamie- najważniejszą osobę w jego życiu.
- To koniec, rozumiesz?!- zanosił się i dławił powietrzem.
- Ciii...- brunetka bezskutecznie próbowała go uspokoić, jednak sama zaczynała szlochać.
- Nie wyleczą jej z tego! Umiera, a ja nie mogę nic zrobić! Nic!- krzyczał, z trudem stojąc o własnych siłach. Utrzymywał się dzięki towarzyszce.- Nie dają jej nawet miesiąca...
- Proszę nie płacz, to nic nie da, Jamie tylko się zdenerwuje jak zobaczy Cię w takim stanie- mówiła spokojnym tonem, doprowadzając Bieber'a do porządku. - poczekaj tu, a ja pójdę do recepcji i zapytam, w której sali się znajduje.
Siedział z podkulonymi nogami, na jednym z krzeseł poustawianych przy ścianie. Miał na głowie mocno zaciągnięty kaptur, przez który nawet nie było widać jego oczu.
- Dlaczego ona?- szeptał podczas tak bardzo potrzebnej mu modlitwy...
matko, rozdział jest cudowny! rozpłakałam się, kiedy usłyszałam ostateczną czas dla Jamie, a jak Justin się rozpłakał, kompletnie się rozkleiłam. uwielbiam to opowiadanie, jest taki inne i wyróżnia się na tle innych, nie tylko fabułą, ale także stylem pisania, bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, przeczytałam wszystkie trzy wraz z prologiem i bardzo mi się podoba. Masz bardzo przyjemny styl pisania, taki prosty, ale za razem bardzo dobry. Czekam na następny rozdział i zapraszam do siebie all-too-well.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę jesteś niesamowita. Chciałabym mieć , taki talent jak Ty :) Jakbyś mogła to informuj mnie na Twitterze mój nick : @ajembelieber
OdpowiedzUsuńJestes tak niesamowit, ze nie wiem co juz mam tobie pisac. O stylu pisma nie bede powtarzac bo juz ci pisalam i moje zdanie jak do tej pory sie nie zmienilo. Ale bardzo szkoda mi Jamie. Chociaz za brdzo nie poznalam jej postaci to wzruszylam sie kiedy zapadl na nia wyrok. Dobrze za Lana jest przy Justinie i mu tak dobrze pomaga. oczywiscie czekam z niecierpliwoscia na rozwiniecie kontaktow pomiedzy nimi. I przepraszam, ze noe skomentowalam po przeczytaniu. Jednak sama rozumiesz szkola daje sie we znaki i nie mam czasu komentowac ale staram sie nadrabiac zaleglosci i mam nadzieje, ze o nikim nie zapomne. A tobie dalej zycze takich sukcesow i mam nadzieje, ze bede mogla poznac dalej ta historie <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
ten rozdział jest przepiękny, naprawdę bardzo mi się podoba i zgadzam się z Thatly Brown <3
OdpowiedzUsuńThatly Brown, napisała w sumie wszystko co powinno znaleźć się w moim komentarzu, a więc nie będę się zbytnio wysilać. Bardzo ładnie piszesz, dojrzale, wszystko przekazujesz z taką precyzją, świetnie, jestem pełna podziwu! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie:
http://my-inmos-secret.blogspot.com/
Mówisz, że nie piszesz poetycko? Może i dla Ciebie tak nie jest, lecz przynajmniej łatwiej jest mi się wtopić w bohaterów, gdy czytam tak życiowy tekst. Widzę, że zdecydowałaś się na motyw śmierci, jestem pod wrażeniem takiej wiedzy, nie wiem, czy znasz się choć trochę na szpitalnej gadce, czy po prostu pisałaś to, co przyszło Ci na myśl - ale wyszło świetnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję również za komentarz na moim blogu!
[ her-romeo-his-juliet ]
W sumie zapomnialam skomentowac ten rozdzial ale jak zwykle boski - kocham twoj blog. Jak mozesz informuj mnie na www.hate-love-peace.blogspot.com w zakladce " spam" z gory dziekuje. Z niecierpliwoscia czekam na nowy !!! ;)
OdpowiedzUsuńnadrobiłam właśnie poprzednie rozdziały, co by wiedzieć, co takiego sie dzieje i przyznam, że ciekawe to opowiadanie :) chociaż cholernie szkoda mi Jamie, a jeszcze bardziej chyba Justina, który tak bardzo przeżywa chorobę siostry :c no nic, to ja czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńkocham kocham kocham kocham , wgl jesteś wspaniała !
OdpowiedzUsuńzapraszam na mojego bloga :D
dopiero zaczynam więc liczę na szczery komentarz w sprawie jego logiki,serdecznie zapraszam !
http://be-my-little-things.blogspot.com/