niedziela, 9 grudnia 2012

Siedem

             Z poczucia bezsilności, usiadł pod ścianą na kafelkowanej, zimnej posadzce. Przed oczyma miał czarne mroczki, a w jego głowie rozbrzmiewał dźwięczny głos Jamie śpiewającej piosenkę "End of the road", zespołu Boyz II Men. Justin dokładnie pamiętał ten moment, gdy wszedł kiedyś do domu, a ona nieświadoma jego obecności, popisywała się swoimi wokalnymi umiejętnościami.
- Said we'd be forever, said it'd never die...- zanucił, kręcąc głową z niedowierzaniem. - How could you love me and leave me... And never say goodbye?- pięści szatyna były zaciśnięte na jego czarnej, skórzanej kurtce, zwiniętej w rulon. Gdyby mógł cofnąć czas o kilka minut... Tak, teraz oddałby za to wszystko. Jeszcze przed chwilą miał osobę będącą jego autorytetem. A teraz? Mimowolnie stał się mężczyzną, który ze wszystkich ludzi na świecie musiał polegać jedynie na sobie.
                Słysząc pochrząkiwanie doktora Drain'a, gwałtownie podniósł się do pozycji stojącej i spojrzał  mu prosto w twarz. Twarz, którą tak bardzo teraz gardził i miał żal za pozwolenie na śmierć Jamie.
- Przykro mi- westchnął brunet, spuszczając głowę.
- Przykro?!- jęknął chłopak, próbując powstrzymać drżenie dolnej wargi. - Nic pan nie zrobił by ją uratować! - powiedział znacznie podwyższonym tonem. Z ledwością powstrzymywał się by nie podejść bliżej lekarza i nie zacisnąć rąk na jego szyi.
- Panie Bieber, przecież taka była umowa- odparł spokojnie mężczyzna, głaszcząc się po swoim kilkudniowym zaroście.
- Jaka umowa?- zapytał zdezorientowany Justin.
- Jamie poprosiła mnie na długo przed swoją śmiercią, by podać jej zabijającą dawkę morfiny w momencie, gdy ból zawładnie nad jej ciałem...- powiedział, będąc pewnym, że szatyn o wszystkim był poinformowany.-  Jeszcze przedwczoraj pańska narzeczona podpisała zgodę w tej sprawie.
- Moja narzeczona?- podniósł do góry brew, kasłając. Nigdy nie pomyślał by związek z tą dziewczyną mógł zajść aż tak daleko. Ona była dobra tylko na chwilę, dlatego w ogóle nie angażował się w tę całą szopkę, którą Lana po raz kolejny nazwała jako bycie parą.  Od pewnego czasu w życie Justina weszła jedna ważna zasada, której w pełni przestrzegał, Carpe diem quam minimum credula postero1.
- Pani Lana Hughes? - doktor podrapał się po czubku głowy, zastanawiając się, czy aby na pewno tak nazywała się ta kobieta. - Przepraszam, muszę pójść na blok. Za chwilę mam operację...- odwrócił się i odstąpił na krok, by po chwili się cofnąć. - Proszę podejść do tego z perspektywy Jamie. Nie byłaby szczęśliwa gdyby nadal się tu męczyła... Niech pan na siebie uważa, panie Bieber- położył dłoń na ramieniu chłopaka, po czym odszedł wgłąb hallu.
              Brązowooki jeszcze przez chwilę spoglądał za ogromną szybę, gdzie leżała jego ukochana siostra. Na jej twarzy można było zauważyć drobny uśmiech, mający istnieć już wiecznie.
- Zostań moim Aniołem Stróżem- szepnął po cichu, przykładając dłoń do zimnego szkła, które chociaż ukoiło ten namacalny niepokój na ciele chłopaka. Nie wiedział co teraz czuł. Było mu zimno, a jednak lał się z niego pot. Wiedział jedno- nie mógł zostać w tym miejscu ani chwili dłużej. Powinien stąd zniknąć jak najszybciej. - Spoczywaj w pokoju- oparł się czołem o okno by po raz ostatni spojrzeć na kobietę, a potem odszedł.
             Zachlapana wodą, tafla zwierciadła, zniekształcała twarz szatyna opartego o jedną z umywalek w szpitalnej łazience. Znowu nie potrafił spojrzeć prosto w oczy takiemu frajerowi jakim on sam był. Czuł się jakby cofnięto czas o rok, kiedy nie widział sensu życia, a każdy człowiek rzucał mu kłody pod nogi. Jesteś taki naiwny, ta dziwka znowu Cię zwiodła - usłyszał głos swojego sumienia. Sądził, że pozbył się tej dziecinności, którą podobno zwalczył w wojsku.
- Ludzie się nie zmieniają...- prychnął pod nosem, kręcąc głową.
             Z wewnętrznej kieszeni kurtki, wyciągnął metalową piersiówkę, pełną wódki. Niepewnie odkręcił korek, a powąchawszy trunek, z obrzydzeniem skrzywił twarz. Uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu, czy aby nie ma nigdzie monitoringu lub nieproszonej osoby, po czym przybił toast do lustra i duszkiem wypił dwieście mililitrów czystego alkoholu. Poczuwszy w gardle palące drapanie, odchrząknął głośno, z nadzieją, że to w jakikolwiek sposób mu pomoże. Na marne... Dziś już nic nie mogło przynieść mu ulgi.
             Biegnąc przez wąskie, szpitalne korytarze, trącał ramieniem wszystkich ludzi wokół. Nie obchodziło go czy wyrządzał komuś krzywdę. Ona tak samo należała się im jak i jemu...
- Justin! Poczekaj- poczuł lekkie szarpnięcie za rękaw, na które nawet nie zareagował, jednak drobna postać zatarasowała mu drogę. Gdyby tylko chciał, mógłby się jej pozbyć jednym ruchem ręki, ale nie potrafiłby zadać ciosu bezpodstawnie. - Justin! Słyszysz? Co się dzieje?- zapytała czarnowłosa dziewczyna, widząc znieczulonego chłopaka z opuchniętą od płaczu twarzą.
                   Nie odpowiadał na jej pytania. Nie mógł zebrać się na odwagę by wypowiedzieć na głos to co leżało mu na sercu. Stał przed kliniką, oparty o ten sam filar co ostatnio i spoglądał na zatroskaną twarz towarzyszki.
- To koniec prawda?- zapytała delikatnym tonem, na co on kiwnął głową. - Przykro mi- westchnęła, głaszcząc jego ramię.
- Przepraszam Pey, ale będzie lepiej jeśli już pojadę- wyciągnął z kieszeni klucze od auta i chwiejnym krokiem ruszył na podjazd, gdzie stał jego ukochany Mustang.
- Piłeś- zielonooka zatarasowała mu drogę, próbując spojrzeć mu w oczy. Jego wzrok był obojętny, wręcz nieobecny. Pod powiekami chłopaka znowu zbierały się łzy, które były jedynym sposobem na okazanie swoich uczuć. - Oddaj kluczyki, odwiozę Cię do domu- westchnęła głośno, po czym zasiadła na siedzeniu kierowcy.


            Pożegnawszy uroczą i opiekuńczą Peyton, która doprowadziła go pod same drzwi, wszedł do mieszkania, robiąc przy tym zamieszania co niemiara.
- Justin...- zawiedziony głos Lany, dobiegł do jego uszu. Brunetka stała oparta o framugę i z przykrością spoglądała na pijanego szatyna. Ze względu na zaistniałe okoliczności nie była wściekła, że wrócił do domu w takim stanie. Ona sama nie czuła się lepiej z brzemieniem jakim obarczyła ją Jamie, już dwa dni wcześniej.
- Jak mogłaś...- zapytał po cichu, z żalem spoglądając w czekoladowe oczy dziewczyny.
- Uwierz, że nie było mi łatwo- odparła spokojnym tonem, nie chcąc dolewać oliwy do ognia. Oparłszy się czołem o tors chłopaka, zaciągnęła się jego zapachem.
- Nie, wcale- zironizował, odpychając ją od siebie. - Znowu mnie zdradziłaś, rozumiesz? Znowu!- warknął, czując nad nią wyższość poprzez wypominanie przeszłości. - Cholera, brzydzę się Tobą. Nie umiem Ci już zaufać- powiedział stanowczo, czując się w pełni trzeźwy przez napływ adrenaliny.
- Tak, więc co z nami?- zapytała z nadzieją, że Justin rzucił tylko słowa na wiatr.
- Nie ma nas, już od dawna nie ma nas! Jeszcze nie wiesz?- uśmiechnął się szyderczo, spoglądając na zdezorientowaną Lanę.
- Nie mów, że ostatnie tygodnie nic dla Ciebie nie znaczą... Szalone i upojne noce... Nic?- zapytała z niedowierzaniem, na co  szatyn zaczął się głośno śmiać.
- Dziewczyno, zejdź na ziemię! Jesteśmy bandą pieprzonych oportunistów! Tylko, że ty w porównaniu do mnie, dosłownie dążysz po trupach do celu- wysyczał brunetce prosto w twarz. - Godzina i nie ma tu ani Ciebie, ani Twoich rzeczy, zrozumiano?- rozkazał niczym generał Donell gdy rzucał komendę, której nie wolno było zignorować.
                Zabrał ciepły koc z kanapy w salonie, nasunął na ramiona polarową bluzę i ruszył na piętro, gdzie znajdował się taras. Usiadłszy wygodnie na leżaku, szczelnie okrył się pledem i zamknął oczy. Pragnął teraz zasnąć by choć przez chwilę nie myśleć o przytłaczającej go rzeczywistości. W ciągu jednego dnia stracił wszystko: siostrę, dziewczynę, szczęście i spokój.
               Tak naprawdę człowiek nigdy nie uczy się na pierwszym błędzie, ani na drugim, ani na trzecim. Dotyka go coś tylko wtedy gdy dostaje ostatnią szansę. Ale Justin nie chciał już jej uzyskać. Miał nadzieję, że nie ujrzy Lany nigdy więcej. Pragnął by zniknęła z jego życia raz na zawsze. Żałował, że wybaczył jej po raz pierwszy, gdy zdradziła go z jego najlepszym przyjacielem. Stracił wtedy i ją i jego. Teraz przegrał siostrę. Jednak wiedział jedno... Już nigdy nie daruje Hughes tego co zrobiła. W jego oczach była stracona. Stała się mordercą...


             Kiedy po godzinie zszedł na dół, nie było ani Lany, ani jej rzeczy. Odeszła... Został sam i zdawał sobie sprawę, że samotność zacznie mu doskwierać tak bardzo, aż nazwie ją swoim wrogiem. Od teraz nic go nigdzie nie trzymało - był wolnym człowiekiem.
              Wciąż lekko chwiejnym krokiem stanął pod prysznicem. Odkręcił kurki z wodą i wydał z siebie dziwny odgłos, czując jak ciepłe, przyjemne strumienie spływają po jego nagich plecach. Rozsmarowawszy na ciele, dużą ilość męskiego żelu do kąpieli, poczuł ten charakterystyczny zapach. Od kilku lat używał tego samego produktu. Jamie wręcz uwielbiała tę woń ciągnącą się za szatynem. Uśmiechnął się pod nosem, na myśl o siostrze, aczkolwiek miał sobie za złe, że nie potrafi o niej zapomnieć. Chyba nadal do końca nie docierało do niego, że już nigdy nie nasyci się jej widokiem, choć od dawna przygotowywał się na ten dzień.
            Podrapał się po karku, stojąc w garderobie przed wieszakiem z bluzkami. Jak na złość żadna mu się nie podobała i nie była na tyle odpowiednia by wyjść w niej na miasto. Tak, właśnie taki był jego plan. Piątkowy wieczór poza domem- odrobina rozrywki i oderwania od rzeczywistości.
              Nałożywszy na tors zwykłą jeansową koszulę i czarne, zwężane spodnie, zajrzał do sejfu ukrytego pomiędzy ciuchami, w którym trzymał bardziej wartościowe drobiazgi niż wszystkie pozostałe. Na prawym nadgarstku zapiął sikora2 od Cartier'a z prawdziwego, różowego złota. O dziwo do niego jako jedynego ze wszystkich zegarków nie miał jakiegokolwiek sentymentu. Z niesmakiem przerzucił wzrok na regał z butami, na którym od lewej do prawej były poukładane same Supry. Po długich zastanowieniach wybrał te najzwyklejsze, wysokie, zamszowe o czarnym kolorze.
            Przed wyjściem, przeszukał kieszenie swojej skórzanej kurtki. Nie miał już żadnej gotówki. Ostatnie pieniądze dał Peyton na taksówkę do szpitala. Już wystarczająco wiele dziewczyna zrobiła, że go podwiozła i się nim zaopiekowała, gdy na krótki moment dostał małpiego rozumu. Zafundowanie znajomej, drogi powrotnej do kliniki było w pewnym sensie jedyną formą podziękowania, jaką mógł jej zaoferować.
             Zabrał z szuflady kilka banknotów i wyszedł z domu, głośno trzaskając drzwiami. W zaskakującym tempie zbiegł na dół klatki schodowej, z samego szczytu wieżowca. Wyszedłszy na dwór, zimny, nieprzyjemny wiatr uderzył go w twarz. Justin automatycznym ruchem ręki, poprawił niedoskonale zmierzwione włosy, po czym ruszył w nieznanym sobie kierunku. Mieszkał w Nowym Jorku od ponad miesiąca, ale nie potrafił dojechać nigdzie indziej niż do kliniki, Central Parku i supermarketu.

             Niebezpiecznie zachwiał się, siedząc na stołku stojącym przy barze. W ostatnim momencie przytrzymał się blatu i parsknął nerwowym śmiechem, klnąc pod nosem. Spostrzegając, że obserwuje go mężczyzna siedzący obok, usiadł prosto i wbił wzrok w półkę z przeróżnymi alkoholami. Jednak kątem oka kontemplował nieznajomego rudzielca z piegami na twarzy, który nie różnił się od większości wiary, która przybyła do tego lokalu. Obserwując zebranych ludzi, Justin nie miał wątpliwości, że wylądował w Irish Pubie. Wszyscy wokół śpiewali i tańczyli do skocznych irlandzko-celtyckich piosenek lub pili Guinnessa w dużych, ciężkich kuflach.
- Myślałem, że amerykanie nie lubią naszych klimatów- krzyknął piegus z bladą twarzą, próbując stłumić głośną muzykę.
- Jest znośnie- zaśmiał się chłopak, nie chcąc urazić towarzysza. Nie należał do fanów folkloru, jednak to i tak podobało mu się o wiele bardziej niż country.
- Bowie- nieznajomy wyciągnął pulchną rękę w kierunku Bieber'a. Nie wyglądał na wiele starszego od niego.
- Justin- odparł zamroczony, przytupując w rytm kolejnej piosenki.
- Napijesz się?- rudowłosy podniósł do góry szklany pokal z logiem Brain Blasta. Szatyn zawahał się na moment, kalkulując w głowie, co może się wydarzyć jeśli w przeciągu godziny wypił już osiem Mad Dogów i miałby to jeszcze zapić piwem, jednak po chwili przytaknął z uśmiechem, mrucząc pod nosem - Właściwie to czemu nie?
             Kiedy zerknął na zegarek, dochodziła pierwsza. O dziwo, w pubie już tylko przy stolikach, siedziała mała garstka napitych ludzi, którzy przeszkadzali wykończonym dniem barmanom, na zamknięcie lokalu. Nie chciał być taki jak inni. Od środka rozpierała go energia, którą pragnął wykorzystać. Nieumiejętnymi, kocimi ruchami zeskoczył ze stołka, o mało co nie zabijając się o swoje nogi. Poprawiwszy kołnierz kurtki i odpowiednio ułożywszy grzywkę, wyszedł z pubu chwiejnym krokiem, obijając się od stolika do stolika.
             Przeszedłszy krótką drogę, stanął na środku rozciągłego, betonowego placu. Rozejrzał się dookoła próbując zlokalizować swoje położenie. Nie miał pojęcia jak wrócić do domu. Było ciemno, zimno, on był pijany, a na dodatek nie miał orientacji w terenie.
- Ja pierdole, Las Vegas- powiedział do siebie entuzjastycznym głosem, ujrzawszy ogromny napis "Casino".
             Przed wejściem do budynku stanął prosto jak strzała by ochrona nie spostrzegła jego nietrzeźwości. Jeden z mężczyzn, niski, łysy paker, wylegitymował szatyna po czym skinął głową, zezwalając na jego wstąpienie do kasyna. Chłopak ruszył wgłąb wąskiego korytarza prowadzącego na główną salę. Otworzywszy drzwi, złapał się ściany, źle reagując na czerwono-fioletowe lampy, słabo oświetlające pomieszczenie. Nigdy nie lubił takich klimatów. Za bardzo kojarzyły mu się z nierealnymi filmami i mafią.
            Stanąwszy w kolejce do okienka, w którym wydawano żetony, spojrzał do swojego portfela z nadzieją, że została mu odrobina pieniędzy. Niestety sześćdziesiąt bugsów, z pewnością nie wystarczyłoby  mu by zawładnąć tym kasynem, tak jak on miał to w planach. Bez zastanowienia ściągnął z nadgarstka złoty zegarek, warty niemalże czterdzieści tysięcy dolarów i podał go niskiej, stojącej za ladą blondynce z falowanymi włosami, sięgającymi do ramienia. Na jej twarzy był wyraźnie namalowany uśmiech, który podkreślała krwisto czerwona szminka, idealnie komponująca się z ciemnymi oczami. Ta osoba w ogóle nie pasowała do tego miejsca. Wyglądała na młodą, nieopierzoną i wstydliwą dziewczynę, której biało-czarna sukienka była dopięta co do ostatniego guziczka, aż po samą szyję.
- Równowartość trzydziestu pięciu tysięcy- podała szatynowi sześć brązowych żetonów, dwa jasnoniebieskie i jeden o kolorze burgunda.
             Zasiadłszy do jednego ze stolików, gdzie hazardziści przygotowywali się do gry w pokera, posłał wszystkim cwany uśmiech i rzucił dwie trzecie swoich sztonów na środek stołu. Gdy rozgrywka się rozpoczęła, wystarczyło kilka okrążeń by Justin odwrócił karty, pokazując uczestnikom układ full'a. W kolejnym zagraniu postawił resztę swojego dobytku, który znów się potroił. Postanowił nie grać więcej by nie wzbudzać podejrzeń gapiów i obsługi. Po trzecim zwycięstwie, zaczęto by go obserwować, a on i tak już od dwóch godzin ukrywał za pokerową twarzą, liczenie kart przeciwników. W normalnych warunkach jakikolwiek lichwiarz jest w stanie zdemaskować 'sprytnego' gracza w przeciągu dwóch kwadransy, ale Justin, jako, że był mocno wstawiony, kalkulował wszystko nieświadomie. To właśnie był ten moment, w którym zdał sobie sprawę po co mu była trzykrotna wygrana w stanowych konkursach matematyki wyższej.

1 "Carpe diem quam minimum credula postero"-  łac. "Chwytaj dzień, jak najmniej ufając przyszłości"
2  sikor - pot. zegarek
*
Co sądzicie o tym rozdziale? Taki troszkę pospolity, ale jest to kontynuacja poprzedniej notki i wprowadzenie do tak jakby drugiej części bloga... 
Pragnę podziękować za 15 komentarzy pod ostatnią częścią- to jak dotychczas najwięcej. ;-)
Ktoś mnie pytał czy piszę na spontana, czy mam koncepcję... - Otóż mam od początku zaplanowane wszystko co do szczegółu...

13 komentarzy:

  1. Jezu, dziewczyno jak ja Ci zazdroszczę talentu. To opowiadanie, jest świetnie. Naprawdę wciąga, i jestem ciekawa co będzie dalej. Dodawaj szybko następny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Justin nareszcie pozbył się Lany nawet nie wyobrażasz sobie jak szczęśliwa jestem z tego powodu poprostu jej nie lubię.Czekam na dalszy ciąg opowiadania i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uff... z trudem powstrzymałam się przed płaczem. Kurde, kolejny świetny rozdział. A Lana... ugh... nareszcie Justin się jej pozbył. Domyślałam się, że coś wywinie, ale nie wiedziałam, że coś takiego. Masakra. Pozdrawiam i czekam na NN.

    whisper-of-secret.blogspot.com
    escape-from-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. JEZU JAK MNIE LANA WKURZYŁA!!!! co ona sobie wgl myślała? no co? jak ona tak mogłą? przecież Jamie była najważniejszą osobą w życiu Justina, a ta przyczyniła się do jej śmierci.. cóż za... wnjsb nie lubię jej! i nie lubiłam! dobrze, że Jus ją wywalił, hehe wiesz co? dojebałaś z tym JA PIERDOLE, LAS VEGAS hahahahaha prawie spadłam z krzesła to było genialne!

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko kochana ten rozdział jest niesamowity. Opisujesz tyle emocji i uczuć, że nawet nie jestem w stanie ich wszystkich ogarnąć. Teraz on zatraci się w hazardzie - oj niedobrze, niedobrze. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. WIEDZIAŁAM, że Lana ma coś za uszami i już Ci to pisałam! Wkurzyła mnie i nie dziwię się, że Justin tak zareagował. Ja bym ją tam chyba młotem zaczęła okładać. Rozdział bardzo mi się podoba, naprawdę lubię Twój styl pisania. No i pomysł na opowiadanie bardzo udany. Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam to opowiadanie i twój styl pisania. Kochana zazdroszczę ci tych opisów. Idealnie to robisz, ponieważ czytelnik wczuwa się w emocje Justina i czuje jak on. Nie wiem tylko dlaczego nie lubie tej Peyton tylko Lane :o No ale ja chyba mam coś z głową xD czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam z elsedream

    OdpowiedzUsuń
  8. świetny rozdział!
    świetna historia!
    świetnie napisane!
    czekam tylko, co będzie dalej. cholera pociąga mnie ta tajemniczość nawet nie mogę sie domyśleć co może być dalej.
    brawo!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wybacz, że komentuję dopiero teraz, przepraszam! Miałam tyle rzeczy na głowie, od dzisiaj próbne testy.. jednym słowem trochę nie wyrabiam i się opuściłam. Ale już nadrabiam i komentuję.
    Wiedziałam, że Lana zrobiła coś okropnego, ale nie sądziłam, że może posunąć się do czegoś takiego.. I jeszcze nie informując o tym Justina. Przepraszam za to, co teraz powiem. Zwykłe skurwysyństwo.
    Śmierć bliskiej osoby jest czymś okropnym. Ani trochę nie dziwię się chłopakowi, że poszedł w tak zwane tango. Czasami to jedyny sposób, by oderwać się od rzeczywistości. Smutne, ale prawdziwe, nic na to nie poradzimy.
    Zastanawia mnie tylko to zdanie, w którym piszesz o tym, na co Justin potrzebuje pieniędzy - tak wielu pieniędzy. No nic, czekam na kolejne części, ciekawe, co nam tam zaplanowałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak ta Lana mogła to zrobić? Kompletnie nie rozumiem jej zachowania, natomiast Justina rozumiem doskonale! To była jego siostra, jego jedyna rodzina i osoba, która znaczyła dla niego bardzo wiele a osoba, której po cześci ufał posunęła się do takiego czegoś ;o Więc ma prawo on być zły, ba, ma nawet prawo ją znienawidzić w końcu chodzi tu o jego siostrę! ;o Mam jednak nadzieję, że chłopak ułozy sobie jakoś życie, za pewne o siostrze szybko nie zapomni jednak mimo wszystko trzymam kciuki za jeszcze szczęście i za to, żeby kolejne rozdziały były weselsze i żebym nie potrzebowała chusteczek! :)
    Pozdrawiam serdecznie.
    Zapraszamy do nas na nowy blog z opowiadaniem z One Direction :)
    wwww.ease-my-mind.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. O ja cię ;/. Cholerka. Nie fajnie to wszystko się potoczyło, szczególnie z Laną... Szczerze to nawet ją rozumiem, Jamie na pewno nie chciałaby, aby Justin oglądał ją w takim stanie, a Lana.. Cóż, zrobiła to, na co nigdy w życiu nie zgodziłby się Bieber. Wydaje mi się, że popełnił błąd wyrzucając ją z domu... Ale może jeszcze wszystko się naprawi.. :).
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i mam nadzieję, że Justin wróci bezpiecznie do domu, biorąc pod uwagę jego stan, będzie to nie lada wyzwaniem.. xoxo.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziewczyno! Ty jesteś niesamowita! Masz ogromny potencjał i wrodzony talent. To opowiadanie ogromnie mnie zachwyciło. Jest oryginalne, ciekawe, bezbłędne, intrygujące i jego zalety mogłabym wymieniać naprawdę bardzo, bardzo długo.

    Fabuła zaciekawiła mnie od samego początku? Bieber odchodzący z wojska? Brzmi dosyć nietypowo, więc czytam dalej. Tym sposobem wczoraj wieczorem przeczytałam trzy rozdziały, a dzisiaj wszystkie pozostałe. Rzadko trafiam na tak dobrą twórczość, która na dodatek wzbudza we mnie tyle emocji.

    Nie będę opisywać każdego rozdziału, musisz tylko wiedzieć, że wszystkie były świetne i pokazywały Twoje nieziemskie umiejętności. Muszę jednak jeden rozdział wyróżnić. Zdecydowanie moim ulubionym został rozdział piąty. Przysięgam, że gdy Justin i Jamie rozmawiali w parku, rozpłakałam się jak małe dziecko i pewnie bym się nie opanowała, gdyby nie to, że siedzę w biurze mojej mamy i w każdej chwili może wejść ktoś niepowołany. Takie sceny zawsze mnie wzruszają, a przy Twoim stylu pisania to już w ogóle nie mogę się powstrzymać. Strasznie mi żal tego biednego, już na zawsze rozdzielonego rodzeństwa. Trzeba przyznać, że Jamie nie miała w życiu za dużo szczęścia. Strata rodziców, rzucenie szkoły, wychowanie niesfornego brata, a na koniec potworna choroba, która zabrała ją z tego świata, zanim zdążyła go porządnie zasmakować. Gdy mówiła o tym, czego żałuje, moje serce rozpadało się na milion kawałków.

    Mówią jednak, że śmierć jest łatwiejsza od życia i chyba jest tym trochę racji, bo przecież kto ma teraz gorszą sytuację od Justina? Ogromnie mu współczuję, gdyż stracił ostatnią bliską mu osobę i został całkiem sam na tym okrutnym świecie. Mam wielką nadzieję, że pojawi się ktoś, kto pomoże mu się pozbierać i nie pozwoli mu się zniszczyć i całkowicie zagubić. Potrzebuje teraz bratniej duszy i wsparcia jak nigdy wcześniej.

    Co do byłej Biebera... Mam do niej mieszane uczucia. Trochę było mi jej szkoda, bo została porzucona, jej przyjaciółka śmiertelnie zachorowała i jeszcze wymogła na niej trudną decyzję, przez którą po raz kolejny straciła chłopaka. Nie mówiąc o tym, że jej brat jest naprawdę dziwny i przeraża mnie jego niby zakończone uzależnienie od narkotyków. Jednak wydaję mi się, że sumienie Lany nie jest do końca czyste i sama trochę w tym wszystkim zawiniła.

    Czekam na kolejne pojawienie się Peyton, bo mam wrażenie, że odegra w tym przedstawieniu całkiem sporą rolę. Ciekawi mnie też postać Janet Regan, która choć wymieniona w bohaterach przed Pey i Laną, ciągle nie pojawiła się w żadnym wątku (chyba, że coś przegapiłam, co jest bardzo możliwe ze względu na moje wrodzone roztargnienie).

    Mam nadzieję, że Justin wróci jakoś do domu, nie wpadając w żadne kłopoty. Czekam też z niecierpliwością na kolejny rozdział, choć oczywiście rozumiem, że stworzenie takiego cudeńka zajmuje trochę czasu. Nie każ mi jednak zbyt długo czekać, bo zwyczajnie uschnę z pragnienia ;D

    Wydawało mi się że mam tyle do powiedzenia, a gdy zabrałam się za pisanie w mojej głowie pojawiła się wielka pustka. Znowu pewnie o połowie spraw zapomniałam, ale musisz mi to wybaczyć, bo niestety nie mam zbyt dobrej pamięci ;)

    Życzę mnóstwa weny i wytrwałości!

    Informujesz? [TT: OnlyHalfEvil33 ; GG: 7061011]

    Spojrzałam na dopisek pod notką i mi się przypomniało: głupoty gadasz! Nic co piszesz nie jest pospolite! Powtarzam, masz niespotykany dar i jesteś niesamowita! A ja nie mogę się doczekać, żeby przekonać się co dalej wymyśliłaś i jak to zaplanowałaś. Mam cichą nadzieję, że Justina spotka w życiu trochę szczęścia i zakończenie nie będzie zbyt nieszczęśliwe.

    Trzymaj się!

    Pozdrawiam ;***

    [mai-dire-mai.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  13. Szczerze mówiąc jestem pod wielkim wrażeniem, chylę czoła. Słownictwo, jakiego używasz naprawdę pozwoliło mi kompletnie wtopić się w postać chłopaka, ponieważ poczułam z nim pewną więź. Płynnie przechodzisz z akapitu w akapit, barwiąc wszystko epitetami z wyższej półki. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam, nie dostrzegłam, że naprawdę masz talent, którego mogę jedynie pozazdrościć? Cóż... odjęło mi niemal mowę. Myślę, że zbytnio zaniedbywałam Ciebie, ale i również tę historię. Jestem jednak szczęśliwa, że napotkałam adres bloga w Twoim komentarzu, na blogu koleżanki. Wpadałam tu, jednak często nie mogłam odnaleźć się w opowiadaniu, mimo wszystko komentowałam, najszczerzej, jak tylko potrafiłam. Dziś z czystym sumieniem mogę rzec, że jest to coś.. wspaniałego.

    jedna-chwila-jb
    wladca-ruin-podswiadomosci

    OdpowiedzUsuń