Nie do końca wiedząc czemu akurat teraz zebrało mu się na wspomnienia, zaparkował przy metalowym płocie, wokół którego był owinięty drut kolczasty. Utęsknienie, z jakim patrzył w dal, na grupkę żołnierzy ładujących nową odmianę amunicji do wozów pancernych, dawało mu niemalże stuprocentową pewność, że wkrótce wróci do wojska. Praktycznie nic oprócz Peyton nie trzymało go w tym mieście. Przypomniawszy sobie o wizycie, którą dziewczyna miała mu złożyć późnym popołudniem, był zmuszony by wrócić już do domu.
- Cieszę się, że znowu jesteśmy razem- spojrzał na fotel obok, na którym była ustawiona, dopiero co odebrana z krematorium, urna z prochami Jamie. Szatyn miał cichą nadzieję, że znajdzie w tej nieszczęsnej puszeczce, pewnego rodzaju ukojenie, a w sobie zdolność do jej poszanowania. Nie bardzo potrafił zrozumieć, że kilkaset gram pyłku, to wszystko co pozostało z jego ukochanej siostry. Szczególnie dręczyła go ta myśl gdy pani w spopielarni ułożyła na jego rękach metalowe, okrągłe pudełeczko, z wygrawerowanym napisem Jamie Bieber na wieczku. Z ledwością powstrzymał się wtedy przed nagłym wybuchem płaczu.
Prowadząc auto, zastanawiał się do czego doprowadzą częste spotkania z Peyton. Od niespełna dwóch tygodni, spotykali się dzień w dzień, co było Justinowi na rękę. Przy tej dziewczynie nie miał czasu by rozpamiętywać śmierć siostry, choć często o niej wspominał, a nawet żalił się czarnowłosej. To fakt, polubił ją, z resztą ona jego również. Byli dla siebie wzajemnym oparciem, w jakże trudnych sytuacjach, które mimo swojej odmienności, były całkiem podobne.
Przed wejściem do mieszkania, dokładnie wytarł buty w wycieraczkę, jakby co najmniej wrócił ze spaceru po bagniskach. Akurat dzisiaj ta czynność była zbędna. Na dworze nie padało, a na niebie nawet pojawiło się słońce, co raczej było rzadkością w Nowym Jorku, biorąc pod uwagę pierwszą połowę listopada. Porzuciwszy swoje ubrania wierzchnie na podłodze przedpokoju, pomknął do kuchni, by rytualnie i bezsensownie otworzyć lodówkę, rozejrzeć się po jej pełnych wnętrzach, a na koniec trzasnąć drzwiczkami, twierdząc, że nie ma w niej nic, a nic ciekawego.
- Ooo kabanos- powiedział rozbawiony Justin, dojadając resztki śniadania, wciąż leżącego na kuchennym blacie. Z każdym dniem budziło się w tym chłopaku coraz większe niechlujstwo. Przynajmniej nie skończę jak stary, samotnie mieszkający pedant, pomyślał.
Stanąwszy na środku salonu, lekko przekrzywił głowę, zastanawiając się, jakie miejsce byłoby najodpowiedniejszym na urnę Jamie. Szatyn nie widział innego rozwiązania niż najwyższa półka, z tych, które były powieszone nad dużym, plazmowym telewizorem. Stanąwszy na palcach, umieścił obiekt w obranym przez siebie punkcie, a potem usiadł na skórzanej, kremowej kanapie i wyciągnął z kieszeni list. Bieber długo obchodził się z jego odczytaniem. Na początku bardzo chciał wiedzieć co jest w nim zawarte, ale z czasem ciekawość zaczęła przeradzać się w obawę. Wolał przeczytać go teraz, bo kto wie czy za parę tygodni strach by się nie nasilił? Czując mocno kołaczące serce w lewej piersi, przełknął głośno ślinę i nerwowymi ruchami wyciągnął złożoną kartkę papieru z białej, niezaadresowanej koperty. Przez dłuższą chwilę, przyglądał się jej uważnie, jakby liczył, że rozwinie się sama, a potem gdy zdał sobie sprawę, że doprawdy brakuje mu odwagi, ukrył twarz w dłoniach. Po intensywnej konfrontacji ze samym sobą, gwałtownymi ruchami otworzył list. Klamka zapadła, teraz już tylko musiało być łatwiej...
To moja wina... Lana nie zrobiła tego z premedytacją. Wręcz zmusiłam ją do podpisania tego dokumentu. Opierała mi się, choć jeszcze w Kalifornii obiecała, że w razie potrzeby złoży podpis na tej zasranej zgodzie. Nie mogę, rozumiesz? Ból jest nie do zniesienia... Leżę na tym cholernym łóżku i spoglądam na zegar wiszący na ścianie. Z każdą sekundą wskazówki są coraz bliżej dwunastej- została mi niecała doba życia. Boję się... Nie o mnie, ale o Ciebie... Poradzisz sobie?- głupie pytanie, nie masz przecież innego wyjścia. Od mojej śmierci liczysz tylko na siebie, prawda? Lanie kazałeś spakować się w momencie gdy wszedłeś do domu, a ona posłusznie zwinęła swoje graty i odeszła. Była na to gotowa w stu procentach. I nawet nie wiesz jak bardzo dziękuję Bogu, że zesłał mi z nieba taką przyjaciółkę (choć o połowę młodszą ode mnie). Spójrzmy prawdzie w oczy. Gdybyś to podpisał, miałbyś wyrzuty sumienia do końca życia, choć to jest nieprawdopodobne- nie pozwoliłbyś mi odejść z wyboru. Nawet jeśli byłaby to różnica dwóch dni, a może kilku godzin. nie podpisałbyś aktu o mojej małej egzekucji. Naprawdę, nie miałoby to dla Ciebie większego znaczenia, a dla mnie wielkie. Szybciej przestałam się męczyć. Niestety cierpienie przelałam na Lanę. W imię mojego dobra straciła kogoś, komu może była w stanie poświęcić całe swoje życie. Kochała Cię... Wiem, że wypowiedziałeś tego dnia zbyt wiele słów w jej kierunku, by mogła Ci wybaczyć. Justin, znam Cię. Nienawidzisz jej z całego serca, ale proszę... To Ty wybacz jej. Zrób to dla mnie. Przecież nie musicie być parą, a nawet przyjaciółmi. Uświadamiam Cię, że nie miała złych intencji. Bądź lepiej zły na mnie niż na nią, choć nie masz uzasadnionego powodu... "To dobra dziewczyna", pamiętasz? ;-)
Pamiętaj braciszku, że jestem przy tobie i Cię obserwuję - Jamie.
PS. Drugi list znajdziesz w domu w Calabasas, w kuchennej szufladzie, pod pudełkiem ze sztućcami.
Uniósł kartkę na wysokość swoich oczu i z pewną agresją złożył ją na cztery części. Przymknął powieki i spuścił głowę w dół między kolana. W jego głowie nastał nagły natłok myśli. Naprawdę nie był gotowy na przebaczenie Lanie i nie sądził, że mogłoby się to zmienić. Mimo iż Justin chciał uszanować wolę siostry, coś w środku podpowiadało mu, że zrobiłby jej bardziej na złość, udając przed samym sobą, że nie obwinia Hughes o całe zajście. Gdyby go kochała, przygotowałaby go na tę sytuację choć w minimalnym stopniu. Westchnął bezradnie i oparłszy się łokciami o swoje kościste kolana, spojrzał w bok. Brunetka siedziała na fotelu pod oknem i szeroko się uśmiechała. Była dokładnie taka jaką szatyn chciał ją zapamiętać. Jej oczy świeciły się w blasku słońca, niczym świeżo wypolerowane kryształy.
- Dobrze Cię znowu widzieć- wyszeptał cicho, zdając sobie sprawę, że motyw, który go otaczał, nie był do końca realny. Jamie, przytaknęła tylko głową i z troską spojrzała na chłopaka. - Chciałbym Ci tyle opowiedzieć...- westchnął, zaczerpując większą ilość powietrza do płuc. - Tyle się dzieje ostatnimi czasy. Naprawdę nie podoba mi się to jak z Laną zagrałyście. Powiedz mi... Co ja mam z Tobą zrobić, co? - brunetka wzruszyła ramionami, na co szatyn nerwowo się zaśmiał. Bał się, że kobieta za chwilę zniknie i zostawi go w kompletnej rozsypce. Niezręczna sytuacja nie trwała długo. Po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. - To pewnie Peyton- zmierzwił ręką włosy i wstał z sofy, na co Jamie z niewiadomych powodów pokręciła głową z dezaprobatą.- Odwiedź mnie wkrótce, dobrze?- poprosił, a gdy odwrócił wzrok i po chwili spojrzał na skórzany fotel, Jamie już nie było.
Ledwo co szatyn otworzył drzwi, w jego ramiona wpadła czarnowłosa dziewczyna. Nie była w dobrym humorze, to było pewne. Justin poznał ją na tyle, by wiedzieć, że za każdym razem gdy chowała twarz, nie chciała pokazywać swoich negatywnych emocji. Może właśnie dlatego nie zapytał jej czemu spóźniła się o ponad godzinę.
- Ojcu pogorszyły się wyniki. Lekarze nie chcą mi nic powiedzieć, a zostawili go na obserwacji w szpitalu- Peyton powiedziała zachrypniętym od płaczu głosem.
- Csiii, na pewno nie jest źle- ściągnął bordową czapkę z głowy dziewczyny, a potem zabrał się za jej ciężki płaszcz.
Każde ubranie, rzucone przez Peyton na podłogę garderoby, było doprawdy nie w jego stylu. Nie powinienem chodzić sam na zakupy, Justin pokręcił głową karcąc się w myślach. Od pewnego czasu marnował pieniądze na ciuchy, których w ogóle nie zamierzał ubrać.
- Satynowe bokserki z kaczorem Donaldem ?- zdziwiona zielonooka podniosła do góry brew.
- Coś Ci w nich nie pasuje?- odwiesiwszy jeansową koszulę na swoje miejsce, parsknął głośnym śmiechem.
- Tylko mali chłopcy takie noszą. Jesteś jednym z nich?- zapytała z zawadiacką miną, na co szatyn stanął za dziewczyną i położył dłonie na jej ramionach.
- Nawet nie wiesz jaki ze mnie duży chłopiec- po cichu wymruczał do ucha czarnowłosej, która zachichotała pod nosem.- Rozumiem, że muszę Ci to udowodnić?- Peyton wycofała się o kilka kroków, czując napierającego chłopaka. Zatrzymała się dopiero gdy poczuła przy plecach twardą powierzchnię.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, wiedząc, że Bieber oparł dłonie po obu stronach jej głowy. Była w potrzasku, choć wcale nie miała zamiaru by jakoś temu zaradzić. Kusząco zagryzła zębami swoją dolną wargę, czując kolano szatyna pomiędzy udami. Justin słysząc cichy jęk towarzyszki, postanowił nie czekać ani chwili dłużej i zachłannie wpił się w jej usta.
- Zostaniesz na noc?- wysapał, gdy czarnowłosa odpinała mu pasek od spodni. Jej dłonie momentalnie zastygły w bezruchu.
- Przepraszam- gwałtownie odsunęła się od chłopaka. - To nie ma sensu, wiesz jaka jest sytuacja z moim ojcem- spuściła głowę w dół, próbując uniknąć palącego wzroku Biebera. Nawet jeśli nie spoglądała mu teraz w oczy, czuła jak nienawistnie kontemplował jej ciało.- Nie możemy się już spotykać, to wszystko zaszło o wiele za daleko...
- Nie Pey, to ty nie możesz- fuknął złośliwie, spoglądając jak zielonooka zachłannie ubiera buty, kurtkę i czapkę, a potem bez słowa wychodzi z mieszkania.
Dokręciwszy trzydziestokilogramowe ciężary po obu stronach sztangi, podniósł ją ponad swoją głowę, a potem wypuścił z rąk. Nie słysząc już turkotu maszyn siłowych, obejrzał się za siebie i napiął nerwowo mięśnie widząc zdziwionych gapiów.
- Ej wyluzuj- ni stąd, ni zowąd, przed chłopakiem stanął Bowie, rudzielec, którego poznał niegdyś w Irish Pub'ie.
Nie odzywając się ani słowem, szatyn poklepał znajomego po ramieniu, po czym odszedł na drugi koniec hali. W żadnym wypadku nie potrzebował teraz towarzystwa. Właściwie nie wiedział czego chciał, bo nie wiele miał do wyboru. Próbując stłumić rozpierającą go wściekłość, mocno zacisnął zęby i naskoczył na rozpędzoną już bieżnię.
Nigdy nie było w jego życiu, takiego momentu, jak teraz, kiedy nagle zwątpił w czyjąś obecność, tam u góry. Ale chyba nadszedł czas by poważnie się nad tym zastanowić. Dlaczego Jamie umarła, dlaczego Lana go zdradziła i dlaczego Peyton się poddała? Wszystkie trzy obdarzał zaufaniem i wierzył, że nic się nie zmieni w tym kierunku. Jednak one odchodziły z ważniejszych lub bardziej błahych powodów, w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy, kiedy Justin najbardziej ich potrzebował...
- Co ty dzisiaj taki wściekły?- Irlandczyk po raz kolejny podszedł do szatyna.
- Bo kurwa nikomu już nie można zaufać w dzisiejszych czasach! Jedynym rozwiązaniem jest chyba zamknięcie się we własnym świecie ze swoim wyimaginowanym przyjacielem albo codzienne wizyty u terapeuty- wysapał, lekceważąco spoglądając na swój zbyt wysoki puls, wskazywany na monitorze wmontowanym w maszynę. Bowie uważnie spojrzał na towarzysza, próbując zrozumieć co ten ma na myśli. Już miał się wypowiedzieć na ten temat, gdy przeszkodził mu cichy dźwięk sprzętu używanego przez Justina. Zgubiło to na chwilę rudzielca, który zapomniał jak miała zabrzmieć kwestia jaką pragnął wygłosić i dzięki niej zabłysnąć.
- Terapeuta...- wysapał zmęczony szatyn, po raz kolejny zbijając kolegę z tropu. - Terapeuta...- powtórzył apatycznie, wlokąc się do męskiej szatni.
Justin usiadł na metalowej ławeczce, która wydawała się być jego jedynym ratunkiem i położył dłoń po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie odczuwał nierównomierne ukłucia. Zdawał sobie sprawę, że przesadził z dzisiejszym treningiem. Od czasu przeprowadzki do Nowego Jorku, rzadko zdarzało mu się zawitać na siłowni, choć bardzo starał się by tak nie było. Miał pewnego rodzaju obsesje na punkcie swojego ciała i drzemiącej w nim siły. Nie chciał więcej bać się o swoje bezpieczeństwo, którego mu brakowało przed wyjazdem na poligon. Wizja wątłej chudzinki, codziennie z obitą przez rówieśników twarzą i sponiewieranymi nerwami na zawsze zniszczyła psychikę Biebera.
Wrzuciwszy do plecaka, niemalże mokre ubranie sportowe, łyk po łyku opróżnił półtora litrową butelkę wody mineralnej. Czując ulgę w okolicach mostka, szatyn narzucił torbę na ramię i wyszedł z budynku, uprzednio przeskakując metalowy kołowrotek, który powinien uruchomić przy użyciu swojej zagubionej karty klubowicza.
Nie lubił mieć racji co do swoich negatywnych przeczuć, jednak po wejściu do kasyna, nie spotkał znajomej blondynki, którą miał nadzieję tam znaleźć. Stojąc w kolejce do kasy z żetonami, mruczał pod nosem melodię November Rain i zeskrobywał zębami cienki naskórek z dolnej wargi. Poczuwszy w ustach metaliczny smak, otarł je wierzchem dłoni i spojrzał na rdzawy ślad odbity na ciele.
- W czym mogę pomóc?- zapytała wysoka panna z pofarbowanymi na czerwono włosami, wychylając się zza blatu, a tym samym wyrywając klienta z letargu.
- Myślałem, że znajdę tu...- Justin zatrzymał się na chwilkę, zdając sobie sprawę, że nawet nie zna imienia osoby, której szuka. - Nie pracujesz na tym stanowisku, prawda?- spojrzał na dziewczynę spod byka.
- Nie, zastępuje Janet. Biedna, rozchorowała się i ma zwolnienie- westchnęła ze współczuciem.
- Posłuchaj- szatyn oparł się łokciami o ladę i spuścił głowę, próbując wymyślić jak najbardziej wiarygodne kłamstwo. - Ona ma moje notatki z wykładów, które jutro muszę oddać profesorowi... Mogłabyś podać mi jej adres?- zaproponował nieśmiało.
- Doprawdy?- dociekła czerwonowłosa. - Co studiujecie?
- Psychologię- odparł pewnie, przekrzywiając głowę do boku. Chłopak miał tylko nadzieję, że nie posypią się kolejne pytania, których odpowiedzi na pewno nie będzie już znał.
- Okeeej? Powiedzmy, że Ci wierzę- szepnęła dziewczyna i zapisała na kolorowej, przylepnej karteczce adres blondynki.
- Dobrze Cię znowu widzieć- wyszeptał cicho, zdając sobie sprawę, że motyw, który go otaczał, nie był do końca realny. Jamie, przytaknęła tylko głową i z troską spojrzała na chłopaka. - Chciałbym Ci tyle opowiedzieć...- westchnął, zaczerpując większą ilość powietrza do płuc. - Tyle się dzieje ostatnimi czasy. Naprawdę nie podoba mi się to jak z Laną zagrałyście. Powiedz mi... Co ja mam z Tobą zrobić, co? - brunetka wzruszyła ramionami, na co szatyn nerwowo się zaśmiał. Bał się, że kobieta za chwilę zniknie i zostawi go w kompletnej rozsypce. Niezręczna sytuacja nie trwała długo. Po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. - To pewnie Peyton- zmierzwił ręką włosy i wstał z sofy, na co Jamie z niewiadomych powodów pokręciła głową z dezaprobatą.- Odwiedź mnie wkrótce, dobrze?- poprosił, a gdy odwrócił wzrok i po chwili spojrzał na skórzany fotel, Jamie już nie było.
Ledwo co szatyn otworzył drzwi, w jego ramiona wpadła czarnowłosa dziewczyna. Nie była w dobrym humorze, to było pewne. Justin poznał ją na tyle, by wiedzieć, że za każdym razem gdy chowała twarz, nie chciała pokazywać swoich negatywnych emocji. Może właśnie dlatego nie zapytał jej czemu spóźniła się o ponad godzinę.
- Ojcu pogorszyły się wyniki. Lekarze nie chcą mi nic powiedzieć, a zostawili go na obserwacji w szpitalu- Peyton powiedziała zachrypniętym od płaczu głosem.
- Csiii, na pewno nie jest źle- ściągnął bordową czapkę z głowy dziewczyny, a potem zabrał się za jej ciężki płaszcz.
Każde ubranie, rzucone przez Peyton na podłogę garderoby, było doprawdy nie w jego stylu. Nie powinienem chodzić sam na zakupy, Justin pokręcił głową karcąc się w myślach. Od pewnego czasu marnował pieniądze na ciuchy, których w ogóle nie zamierzał ubrać.
- Satynowe bokserki z kaczorem Donaldem ?- zdziwiona zielonooka podniosła do góry brew.
- Coś Ci w nich nie pasuje?- odwiesiwszy jeansową koszulę na swoje miejsce, parsknął głośnym śmiechem.
- Tylko mali chłopcy takie noszą. Jesteś jednym z nich?- zapytała z zawadiacką miną, na co szatyn stanął za dziewczyną i położył dłonie na jej ramionach.
- Nawet nie wiesz jaki ze mnie duży chłopiec- po cichu wymruczał do ucha czarnowłosej, która zachichotała pod nosem.- Rozumiem, że muszę Ci to udowodnić?- Peyton wycofała się o kilka kroków, czując napierającego chłopaka. Zatrzymała się dopiero gdy poczuła przy plecach twardą powierzchnię.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę, wiedząc, że Bieber oparł dłonie po obu stronach jej głowy. Była w potrzasku, choć wcale nie miała zamiaru by jakoś temu zaradzić. Kusząco zagryzła zębami swoją dolną wargę, czując kolano szatyna pomiędzy udami. Justin słysząc cichy jęk towarzyszki, postanowił nie czekać ani chwili dłużej i zachłannie wpił się w jej usta.
- Zostaniesz na noc?- wysapał, gdy czarnowłosa odpinała mu pasek od spodni. Jej dłonie momentalnie zastygły w bezruchu.
- Przepraszam- gwałtownie odsunęła się od chłopaka. - To nie ma sensu, wiesz jaka jest sytuacja z moim ojcem- spuściła głowę w dół, próbując uniknąć palącego wzroku Biebera. Nawet jeśli nie spoglądała mu teraz w oczy, czuła jak nienawistnie kontemplował jej ciało.- Nie możemy się już spotykać, to wszystko zaszło o wiele za daleko...
- Nie Pey, to ty nie możesz- fuknął złośliwie, spoglądając jak zielonooka zachłannie ubiera buty, kurtkę i czapkę, a potem bez słowa wychodzi z mieszkania.
Dokręciwszy trzydziestokilogramowe ciężary po obu stronach sztangi, podniósł ją ponad swoją głowę, a potem wypuścił z rąk. Nie słysząc już turkotu maszyn siłowych, obejrzał się za siebie i napiął nerwowo mięśnie widząc zdziwionych gapiów.
- Ej wyluzuj- ni stąd, ni zowąd, przed chłopakiem stanął Bowie, rudzielec, którego poznał niegdyś w Irish Pub'ie.
Nie odzywając się ani słowem, szatyn poklepał znajomego po ramieniu, po czym odszedł na drugi koniec hali. W żadnym wypadku nie potrzebował teraz towarzystwa. Właściwie nie wiedział czego chciał, bo nie wiele miał do wyboru. Próbując stłumić rozpierającą go wściekłość, mocno zacisnął zęby i naskoczył na rozpędzoną już bieżnię.
Nigdy nie było w jego życiu, takiego momentu, jak teraz, kiedy nagle zwątpił w czyjąś obecność, tam u góry. Ale chyba nadszedł czas by poważnie się nad tym zastanowić. Dlaczego Jamie umarła, dlaczego Lana go zdradziła i dlaczego Peyton się poddała? Wszystkie trzy obdarzał zaufaniem i wierzył, że nic się nie zmieni w tym kierunku. Jednak one odchodziły z ważniejszych lub bardziej błahych powodów, w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy, kiedy Justin najbardziej ich potrzebował...
- Co ty dzisiaj taki wściekły?- Irlandczyk po raz kolejny podszedł do szatyna.
- Bo kurwa nikomu już nie można zaufać w dzisiejszych czasach! Jedynym rozwiązaniem jest chyba zamknięcie się we własnym świecie ze swoim wyimaginowanym przyjacielem albo codzienne wizyty u terapeuty- wysapał, lekceważąco spoglądając na swój zbyt wysoki puls, wskazywany na monitorze wmontowanym w maszynę. Bowie uważnie spojrzał na towarzysza, próbując zrozumieć co ten ma na myśli. Już miał się wypowiedzieć na ten temat, gdy przeszkodził mu cichy dźwięk sprzętu używanego przez Justina. Zgubiło to na chwilę rudzielca, który zapomniał jak miała zabrzmieć kwestia jaką pragnął wygłosić i dzięki niej zabłysnąć.
- Terapeuta...- wysapał zmęczony szatyn, po raz kolejny zbijając kolegę z tropu. - Terapeuta...- powtórzył apatycznie, wlokąc się do męskiej szatni.
Justin usiadł na metalowej ławeczce, która wydawała się być jego jedynym ratunkiem i położył dłoń po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie odczuwał nierównomierne ukłucia. Zdawał sobie sprawę, że przesadził z dzisiejszym treningiem. Od czasu przeprowadzki do Nowego Jorku, rzadko zdarzało mu się zawitać na siłowni, choć bardzo starał się by tak nie było. Miał pewnego rodzaju obsesje na punkcie swojego ciała i drzemiącej w nim siły. Nie chciał więcej bać się o swoje bezpieczeństwo, którego mu brakowało przed wyjazdem na poligon. Wizja wątłej chudzinki, codziennie z obitą przez rówieśników twarzą i sponiewieranymi nerwami na zawsze zniszczyła psychikę Biebera.
Wrzuciwszy do plecaka, niemalże mokre ubranie sportowe, łyk po łyku opróżnił półtora litrową butelkę wody mineralnej. Czując ulgę w okolicach mostka, szatyn narzucił torbę na ramię i wyszedł z budynku, uprzednio przeskakując metalowy kołowrotek, który powinien uruchomić przy użyciu swojej zagubionej karty klubowicza.
Nie lubił mieć racji co do swoich negatywnych przeczuć, jednak po wejściu do kasyna, nie spotkał znajomej blondynki, którą miał nadzieję tam znaleźć. Stojąc w kolejce do kasy z żetonami, mruczał pod nosem melodię November Rain i zeskrobywał zębami cienki naskórek z dolnej wargi. Poczuwszy w ustach metaliczny smak, otarł je wierzchem dłoni i spojrzał na rdzawy ślad odbity na ciele.
- W czym mogę pomóc?- zapytała wysoka panna z pofarbowanymi na czerwono włosami, wychylając się zza blatu, a tym samym wyrywając klienta z letargu.
- Myślałem, że znajdę tu...- Justin zatrzymał się na chwilkę, zdając sobie sprawę, że nawet nie zna imienia osoby, której szuka. - Nie pracujesz na tym stanowisku, prawda?- spojrzał na dziewczynę spod byka.
- Nie, zastępuje Janet. Biedna, rozchorowała się i ma zwolnienie- westchnęła ze współczuciem.
- Posłuchaj- szatyn oparł się łokciami o ladę i spuścił głowę, próbując wymyślić jak najbardziej wiarygodne kłamstwo. - Ona ma moje notatki z wykładów, które jutro muszę oddać profesorowi... Mogłabyś podać mi jej adres?- zaproponował nieśmiało.
- Doprawdy?- dociekła czerwonowłosa. - Co studiujecie?
- Psychologię- odparł pewnie, przekrzywiając głowę do boku. Chłopak miał tylko nadzieję, że nie posypią się kolejne pytania, których odpowiedzi na pewno nie będzie już znał.
- Okeeej? Powiedzmy, że Ci wierzę- szepnęła dziewczyna i zapisała na kolorowej, przylepnej karteczce adres blondynki.
*
Tak jak obiecałam jest prezent! Jak minęły wam święta? ;-)
Gdy pisałam motyw o bólach serca u Justina, sama je dostałam tylko w wersji hard. Heh, fajnie, że siedziałam akurat w samolocie i byłam centralnie nad środkiem Atlantyku... Ale żyję i jestem już w domku. Jak oceniacie rozdział?
Coś niesamowitego - zresztą jak zwykle. Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny. To chyba na tyle.. wybacz, że tak krótko ale klimat tych świąt jakoś mi nie służy..
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam napisać. Siedzę sobie taka przejedzona, nafaszerowana jak jakaś kaczka i mózg kompletnie mi nie pracuje. Ale jedno wiem... ten rozdział jest genialny, czekam tylko na kolejny. Payton uciekła, ale może dziewczyna z kasyna zawładnie sercem Justina... Zobaczymy...
OdpowiedzUsuńZapraszam cię na moje blogi, na jednym z nich niedawno pojawił się prolog - wrong-feeling.blogspot.com, a na drugim bohaterowie i zwiastun - escape-from-love.blogspot.com Zapraszam i liczę na twoje opinie :)
Świetny rozdział, nie rozumiem o co chodzi z tą psychologią, ale mam nadzieję że niedługo się dowiem :) Poza tym idealnie piszesz w roli Justina i opisujesz jego uczucia. Też tak chcę! Masz może brata, na którym się wzorujesz albo coś? Czy to twoja wyobraźnia? :D [elsedream]
OdpowiedzUsuńMam brata, ale się na nim nie wzoruje, chociaż mamy bliskie relacje... To raczej moja wyobraźnia ;-)
Usuńjak oceniamy rozdział? dobrze wiesz, że jestem w niebie haha piszesz wspaniale i zamierzam ci to powtarzać, żebyś nigdy w to nie zwątpiła i zebyś pisała jak najdłużej! ta scena z Peyton... boże, mogła mieć takiego Biebera a ona uciekła? jak to możliwe? ja to bym się chyba zesrała z radości, haha co ja pisze! mam nadzieję, że się nawróci. byliby fajną parą! ;)
OdpowiedzUsuńkolejne łzy, które mi towarzyszyły podczas tego rozdziału, a dokładniej podczas czytania listu. nadal mam jakąś małą nadzieję, że on jednak wybaczy Lanie, a co do Payton, to mi się bardzo podoba, że ona uciekła, haha. jakoś od początku jej nie lubiłam :D czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy <3
OdpowiedzUsuńNie będę po raz kolejny mówić Ci, że każdy rozdział, który napiszesz jest cudowny, bo doskonale o tym wiesz.
OdpowiedzUsuńHmm, co ja mogę sądzić o Peyton? Szkoda mi jej, ta sytuacja musi być dla niej ciężka, a Justin? Twardy, zaciekawiłaś mnie tym chudym i pobitym chłopcem. Może rozwinęłabyś ten wątek?;d
Wybacz, że komentarz taki krótki, ale coś dzisiaj nie mogę wykrzesać z siebie nic lepszego..
A! No i wszystkiego najlepszego w 2013 roku!:)
Kurczę, chciałabym się wysilić na jakiś genialny, zwalający z nóg komentarz, ale zwyczajnie ledwo widzę na oczy, bo jestem padnięta, a w dodatku po tak długim czasie bez snu włącza mi się tryb "wszystko mnie cieszy" i nie sądzę, że moje radosne samopoczucie pomogło mi napisać ten komentarz, zważywszy na nieco smutny klimat rozdziału.
OdpowiedzUsuńStaram się zrozumieć Justina, jego ból, tęsknotę, samotność... Widać, że potrzebuję wsparcia, a jakimś cudem wszyscy jego bliscy się od niego oddalają. Wcale się nie dziwię, że poszedł do tego kasyna - wiedziałam, że ta kasjerka odegra jakąś większą rolę w opowiadaniu. Mam nadzieję, że chociaż trochę mu pomoże.
Szkoda, że Peyton tak uciekła... Robiło się gorąco i aż adrenalina we mnie zawrzała... A tu takie rozczarowanie! Ech, muszę być bardziej cierpliwa i mniej emocjonalna xD
Dobra, już widzę, że zaczynam gadać pierdoły, a chcę Ci oszczędzić czytania tych bzdur. Powiem tylko, że jesteś niesamowita, a na dodatek zazdroszczę Ci tego lotu! Znaczy też się boję latać, ale kocham podróże i dlatego jestem w stanie się przemóc do tego metalowego ptaszyska :P
Uwielbiam Twoją twórczość, bo masz niesamowity talent i pomysł na to, co piszesz. Czekam na kolejny i życzę Ci wszystkiego co najlepsze w nadchodzącym roku. Spełnienia marzeń, nieustającej weny i samych sukcesów! Jesteś zjawiskowa!
Pozdrawiam ;**
Jezu jak zwykle jesteś niesamowita. Nie wiem jak ty to robisz. Nigdy nie miałaś słabego rozdziału, po prostu wszystkie były genialne. Podziwiam cię dziewczyno. Masz wielki talent i jesteś najzwyczajniej w świecie niesamowita :)
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam sobie myśleć o Peyton. Z jednej strony wydaje mi się, że ma dość ciężkie życie, ale z drugiej strony kompletnie nie rozumiem czemu odpycha Justin'a.
Masakra z tym samolotem. Strasznie bym się wystraszyła jakbym leciała i by mi się coś takiego przytrafiło. Ale na szczęście jeszcze nigdy w samolocie mi się coś takiego nie przytrafiło i mam nadzieje, że nie przytrafi :/
No nic pozostaje mi tylko czekac na kolejny rozdział z nadzieją, ze szybko go dodasz. Pamiętaj, że jesteś wspaniała <3
[catching-feelings-now.blogspot.com]
Pozdrawiam :*